Autorka: Stacey
Ballis
Tytuł: Smaki życia
Wydawnictwo:
Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2012
Stacey Ballis dla
kariery pisarki porzuciła posadę w chicagowskim Teatrze Goodmana. Napisała
sześć powieści w tym „Smaki życia" niedawno
przetłumaczone na język polski.
Przyznać szczerze
muszę, że nie czytałam innych powieści tej pisarki i wiem jedno- po
przeczytaniu „Smaków
życia" na pewno nie skuszę się na inne książki. Być może Stacey Ballis
powinna jednak pozostać przy pracy w teatrze.
Nie ma co ukrywać wiedziałam, że powieść Ballis to zwykłe czytadło,
ale tego mi było potrzeba, do tego jeszcze tematyka kulinarna, która jest moją
pasją. Uwielbiam czytać książki, w których bohaterki nie wychodzą z kuchni, a
zapach potraw wręcz wycieka ze stron powieści. Taka jest „Zupa z granatów"
Marshy Mehran, takie są książki Petera Pezellego, że o sławetnej
„Czekoladzie"Joanne Harris nie wspomnę. Ballis, niestety, nie sprostała
zadaniu.
Bohaterką powieści jest czterdziestoletnia Malanie, która w dwa lata
zrzuciła sześćdziesiąt pięć kilo. Pomogła jej w tym Carey- dietetyczka, która
stała się jej najbliższą powierniczką i terapeutką. Z tym, że wraz z utratą
kilogramów Melanie straciła również męża, który odszedł do dwa razy grubszej
kobiety.
Ale to nie koniec problemów. Melanie odeszła z kancelarii prawniczej i
założyła restaurację ze zdrowym jedzeniem, ale nie można powiedzieć, że
przynosi ona zyski. Bohaterka jest w tarapatach finansowych. Ale oto poznaje Nadię- młodą ekscentryczną
kobietę o tajemniczej przeszłości. Wynajmuje jej pokój i proponuje pracę w
restauracji. W międzyczasie pojawia się przystojny nieznajomy i Melanie znów
się zakochuje. Życie znów nabiera smaku.
To tyle tytułem streszczenia.
Lubię czytadła, odprężają mnie, nie zmuszają do myślenia, ot- czyta
się dla samej przyjemności poznawania historii z życia wziętej. W przypadku
„Smaków życia", niestety, nie ma czym się delektować. Postaci stworzone
przez Ballis są płytkie i pozbawione jakiejkolwiek głębi psychologicznej.
Czterdziestoletnia Melanie ma mentalność czternastolatki, jej przemyślenia są
na poziomie kolorowych czasopism dla nastolatek.
Nie lubię pisać źle o książkach, zawsze staram się coś dobrego w nich
znaleźć, ale cóż ja mogę, gdy dialogi są zaczerpnięte z telenoweli
brazylijskiej, postaci niewiarygodne, konstrukcja powieści rozlatuje się z
każdym akapitem, a sceny erotyczne trąca myszką?
Zawiodłam się, myślałam, że „Smaki życia" poruszą moje
czytelnicze ślinianki, niestety, po lekturze powieści Stacey Ballis potrzebuję
raczej leku na palącą zgagę.
Faktycznie brzmi kiepsko. Czyli omijam szerokim łukiem.
OdpowiedzUsuńBardzo szerokim łukiem, jak zobaczysz w księgarni to pluj trzy razy przez lewe ramię :)
OdpowiedzUsuńCudowna okładka, a do tego kulinaria i lekki temat - jestem na tak.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że się nie zawiedziesz tak jak ja. Pozdrawiam
UsuńJuż nagłówek na liście blogów mnie zaniepokoił, po tytule nawet (bo powieści nie znam) miałam wrażenie, że czytasz coś nietypowego jak na Ciebie, zupełnie jakoś nie łączę Cię z czytadłami, choć oczywiście nie odmawiam Ci prawa do czytania tychże ;-)
OdpowiedzUsuńJednak czytadło a czytadło to dwa różne czytadła ;-D
Też lubię rzeczy w stylu "Czekolady" i "Zupy...",ale do tytułów ze smakiem i życiem w roli głównej mam uraz (już jakiś "Smak życia" Sarnowskiej czytałam), zazwyczaj są na wyrost i niesmaczne.
Aaa, bo ja lubię dobre czytadła, podczytuję sobie czasami takie "babskie" książki, najczęściej jak jeżdżę pociągiem. I kryminały lubię, ale nie mam na nie czasu. Choć Chmielewskiej starej sobie nie odmówię :)
Usuń