Mariusz Sieniewicz stwarza coś na kształt Oranu, w którym toczy się akcja dobrze wszystkim znanej z lektur szkolnych „Dżumy” Camusa. W obu przypadkach bohaterowie powieści dotknięci są chorobą, która zmusza ich do pozostania w mieście, ponieważ poza jego granicami będą stanowić zagrożenie dla innych. Różnica między Miastem Szklanych Słoni, a Oranem polega na tym, że bohaterowie prozy Sieniewicza są nieuleczalni duchowo, cierpią na „syndrom fabulacyjny” i wcale nie mają ochoty uciekać z miasta. Wręcz przeciwnie- tworzą swoje historie, w których się zagnieżdżają i moszczą, czując się jak u Pana Boga za piecem. Ale Pana Boga tu nie spotkasz, nikt go nie widział, nawet w świątyni proboszcz wraz z kościelnym popijają wino i grają w karty (w Mieście Szklanych słoni nazywa się to „nieszporami”), bo skoro nikt dotąd nie widział tu Transcendentnego, to małe grzeszki mogą wszakże przejść niezauważone. Jest za to diablisko, które na dworcu kolejowym przygrywa na harmonii i zażera się śliwkami z kompotu.
Zachęcam do przeczytania całego tekstu w „Czasie Kultury”. I zachęcam do sięgnięcia po książkę Sieniewicza. To jedna z tych pozycji, która znajdzie się w mojej podsumowującej rok dziesiątce. Moja przygoda z Sieniewiczem zaczęła się dość niefortunnie. Cztery lata temu udałam się wraz z przyjaciółkami do teatru. Zbliżał się koniec sezonu teatralnego, więc chciałyśmy się jeszcze załapać na jakiś spektakl. Padło na sztukę wyreżyserowaną przez Marka Fiedora pt. „Wszystkim Zygmuntom między oczy” opartą na powieści „Czwarte niebo” Mariusza Sieniewicza. Zasiadłyśmy na widowni i...no nie powiem, żebym była zachwycona. Chociaż główna rola przypadła Adamowi Szczyszczajowi, w którym się zabójczo kochałam, a u jego boku grała Kinga Preis,ceniona przeze mnie aktorka, to jednak sztuka mnie nie porwała, a wręcz przeciwnie, prawie zasnęłam. Ale pomyślałam sobie ,że może książka jest ciekawa, więc po nią sięgnęłam i...no tak, wpadłam po uszy. Chciałam po przeczytaniu jeszcze raz obejrzeć spektakl, ale niestety, ściągnęli go z afisza. Spektaklu nie obejrzałam, ale poznałam kolejną moją literacką miłość.Lubię Sieniewicza za jego nieograniczoną wyobraźnię, za tworzenie surrealistycznych światów i nietuzinkowych bohaterów. Nad jego prozą unosi się duch realizmu magicznego, wszystko spowija mgiełka niesamowitości, ale pod nią kryją się uniwersalne problemy, do których jednak trzeba się dokopać. To bez wątpienia proza zaangażowana, ale ujęta w oniryczne ramy. W sam raz na jesienną szarugę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.