Odkąd pamiętam jestem na jakiś dietach i wiecznie się odchudzam. Próbowałam już diety kopenhaskiej, Ducana, żarłam paskudną zupę Kwaśniewskiego, liczyłam kalorie. Chudłam wprawdzie, ale po pół roku mniej więcej dopadał mnie efekt jojo. Od niedawna jednak muszę trzymać dietę ze względu na zdrowie, Pan Doktorek kazał schudnąć 20 kg, ale sama dieta nie pomoże, mam się jeszcze ruszać.
I jak z dietą już nie mam problemu, bo odkryłam cudowną książkę Magdaleny Makarowskiej "Jedz pysznie, chudnij cudnie", to z ruchem już się zaczynają schody, na które do niedawna wcale nie miałam zamiaru wchodzić.
Na basenie się nudzę. Na aerobik się nie nadaję, bo po 5 min dyszę jak parowóz i leje się ze mnie jak z Niagary, roweru nie mam, rolek też nie, biegać nie mogę, bo nie potrafię oddychać nosem, a gardło mam za delikatne i zaraz mam infekcję. Co więc robiłam do tej pory? Snułam się po Wrocławiu ok. 2 godzinki dziennie, spacerki se uprawiałam, bo ja taki szwendaczek jestem.
Za każdym razem jak jestem u Pana Doktorka, to mnie pyta jak tam sport. Noooo, spaceruję. Ale to wg Pana Doktorka nie jest ruch, bo ja mam się zmęczyć.
No i się wkopałam.
Moja przyjaciółka też musi schudnąć, też stosuje się do zasad zdrowego żywienia proponowanych przez Makarowską, ale wiadomo jak to jest ze słabą silną wolą... A wspierać się trzeba, więc trochę ją zmotywowałam, umówiłyśmy się na raporciki i pogotowie wspieralnicze w przypadku załamania. Podsunęłam jej jadłospisy, które sobie sama komponuję i przepisy. I wszystko byłoby dobrze, ale ta Paskuda niewdzięczna wczoraj kazała mi obiecać, że co najmniej 3 ( słownie: TRZY !!!!) razy w tygodniu będę uprawiać jakiś sport. Nie pomogły wymówki, że czekam na rehabilitację, bo mam jakieś lekkie zwyrodnienie barku i odcinka szyjnego kręgosłupa, na nic się zdały utyskiwania na bolące kolana, nudę na basenie, brak roweru. No jak grochem o ścianę! Uparła się, że mnie zmotywuje i podesłała linka do ćwiczeń z Chodakowską. Popatrzyłam i stwierdziłam, że ona, znaczy się przyjaciółka, nie Chodakowska, chce mnie wykończyć. To 44 min ćwiczeń! A ja po 5 min dyszę jak parowóz i leje się ze mnie....no, wiecie już.
Ale tak Paskuda naciskała, że co miałam zrobić? Wprawdzie nic nie obiecałam, ale pogroziła mi, że w niedzielę mam zdać jej raporcik. Jak na spowiedzi.
Ok. Pomyślałam, że trzeba znaleźć coś co mnie zmęczy i do tego jeszcze da jakąś radość. Taniec- tak, to jest to.
Kiedyś chodziłam na zajęcia z tańca współczesnego i pamiętam, że świetnie się bawiłam, a przy tym kondycja mi się poprawiła.
W neta zatem zapuściłam żurawia i proszę co znalazłam
Albo lepiej nie zgadujcie. Po 20 min nie mogłam złapać oddechu, czułam każdy mięsień na nogach, a do tego mało co nie straciłam zębów, bo Oskar stwierdził, że sznurówki przy moich trampkach idealnie nadają się na zwierzynę łowną. Ale żyję. I mam mocne postanowienie, że niedługo dotrwam do 45 min.
Tak się zawzięłam.
A póki co 12 kg mniej.
Podziwiam. Ja również mam kondycję tak marną, że szkoda gadać. Mam na swoim koncie etap biegania, ale marnie mi to szło. Nienawidzę być spocona, to jest dla mnie katorga psychiczna. Na szczęście akurat lubię pływać i na basenie mi się nie nudzi - tylko minus tego sportu jest taki, że aby zorganizować wyprawę na basen potrzebuję minimum 3 godnin, a to już nie jest takie proste.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za Ciebie bardzo mocno. Jak się następnym razem spotkamy, to Cię nie poznam :)
Dzięki Drago, ja tez trzymam kciuki za Twoje postanowienie basenowe :)
UsuńMadzia, na salsę się zapisz! Najlepszy sport ever:)
OdpowiedzUsuńnieeee, to nie dla mnie :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń