W miesiącu lutym czytamy książki, które znalazły się na liście nominowanych jako książka roku 2020. Listę tytułów znajdziecie TUTAJ.
Ja wybierałam z kategorii Literatura piękna. Już dawno chciałam przeczytać debiut prozatorski Miry Marcinów „Bezmatek". Zaintrygowała mnie okładka oraz informacjaod wydawcy : „Bezmatek” to brutalna opowieść o pragnieniu życia i ucieczce od umierania oraz historia wielkiej, szalonej i zachłannej miłości, jaka może wydarzyć się tylko między matką a córką. Dałam się złapać na zapowiedź szalonej miłości.
Z jednej strony cieszę się,
że Mira Marcinów napisała tak krótką książkę, bo jej ładunek emocjonalny przy
większej ilości stron mógłby rozsadzić mi serce. Z drugiej strony język, styl
autorki jest tak wciągający i poruszający, ze chciałoby się więcej.
To proza trudna, zabierająca
oddech, ściskająca w klatce piersiowej, powodująca powstanie guli w okolicy
przełyku. No nie da się tego przeczytać w jeden wieczór, choć to zaledwie 92
strony w wydaniu e-bookowym.
Matka odeszła, gdy bohaterka
miała 32 lata. Tego nie robi się dziecku. Nie
miałam planu awaryjnego, który przewidywałby zastąpienie matki kimś innym - wyznaje.
A kto go ma? Nawet, gdy mamy czas na pożegnanie, na przygotowanie się do utraty
ukochanej osoby, takiego planu nigdy nie układamy, bo zawsze z tyłu głowy czai
się nadzieja, że może jednak jeszcze to nie ten moment. Uciekamy przed
śmiercią, tak jak bohaterka „Bezmatek".
Niestety wyścig zawsze przegrywamy- ot taki banał- jedyne co można zrobić to
spróbować ostrzec tych, którzy jeszcze zostali:
Do właścicielek matek:
Nie obnoście się z nimi tak bezkarnie. Róbcie to po
kryjomu. Ja też kiedyś byłam właścicielką takiej matki, w której idzie się
zakochać na zabój.
Tak, znalazłam w tej książce
szaloną miłość matki i córki. Są wspomnienia, jest opieka nad chorą, ale przede
wszystkim są ponad dwa lata żałoby, której końca nie widać. Bohaterka nie jest
w stanie normalnie funkcjonować wewnętrzne. Wszystko jej przypomina matkę, nie
ma się co dziwić, były ze sobą mocno związane.
Ta książka przeraża swoją
prawdziwością. I nie chodzi mi tutaj o wątki autobiograficzne, na których
opiera się cała narracja, nie. To autentyczność uczuć, które na pewno każdego
kto kocha (nawet niekoniecznie chodzi o rodziców, ale o tych, z którymi
jesteśmy bardzo blisko) wcześniej czy później dopadną. Boli od samego czytania.
To książka ważna, próbująca znaleźć język
opisujący stratę. Marcinów się to udaje. Krótkie zdania, minimalistyczne opisy,
niewielkie akapity, błyski, myśli przeplatane piosenkami z dzieciństwa.
Samotność w zdaniach.
samotność w zdaniach... ładne określenie
OdpowiedzUsuńDziękuję :) tak tę prozę odczuwam.
Usuń