Głównego bohatera - Matĕja – poznajemy, gdy jest uczniem podstawówki. Stopniowo w miarę rozwoju wypadków chłopak dorasta i w sumie powieść kończy się w momencie, gdy jest już dojrzałym mężczyzną. To tak w telegraficznym skrócie.
Losy Matĕja są pretekstem do przedstawienia kilku oryginalnych i nieco ekscentrycznych postaci z grona jego rodziny i przyjaciół. Przyglądamy się zatem babci Marii- uroczej staruszce komunistce, która ma tendencje do przekręcania tego, co usłyszy. Jej syn -stryjek Míla- oprócz tego, że próbuje wyhodować pomidory w kształcie pięcioramiennej gwiazdy (śpiewa do nich, bo podobno wtedy szybciej rosną), to ze wstrętem odnosi się do wszystkiego co ma związek z kapitalizmem. Poza tym stryjek wymyśla slogany ku czci Związku Radzieckiego i wartości pracy, które przysporzą mu nie lada problemów.
Z drugiej strony jest babcia Irenka i ciocia Daniela. Obie nie znoszą komunistów. Babcia Irenka jest damą z prawdziwego zdarzenia, ma arystokratyczne pochodzenie – elegancka w każdym calu, inteligentna, ceniąca dobrą literaturę (Szekspir, którego czytała Matĕjowi), natomiast ciotka uwielbia przytulać swojego siostrzeńca, absolutnie nie wolno nic jej mówić na ucho, bo zaraz powtarzał to dostatecznie głośno, by wszyscy mogli usłyszeć.
Postaci u Šabacha są „z życia wzięte”, podkolorowane lekko czeskim absurdem od razu wzbudziły moją sympatię (zwłaszcza babcia Maria). I jak to zwykle bywa w jego książkach bohaterom towarzyszą istotne wydarzenia historyczne. W tym wypadku jest to interwencja wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 roku.
I pewnie można się doszukiwać sensów, „drugiego dna”, alegorii, grzebać w fabule, by dostrzec to, co dla oka niewidzialne...ale po co?
Dla mnie książki Petra Šabacha to przede wszystkim duża dawka ciepłego humoru podszytego groteską. Wszystko w najlepszym czeskim stylu. Czytam i się uśmiecham do porównań („Jego powieka okryła gałkę oczną niczym powoli opadająca kurtyna, zupełnie bez jego udziału” albo inna perełka „Czuł się jak proboszcz na łożu śmierci, który podaje wiernemu kościelnemu koniuszki palców do ostatniego ucałowania”), do absurdalnych, choć całkiem możliwych sytuacji (scena, gdy kolega uczy Matěja pływać, albo, gdy wujek Míla funduje bratankowi niezapomniane przeżycia w Dniu Dziecka). Bo w prozie tego autora najbardziej lubię to, że historie, które wymyśla są totalnie czasami odjechane, ale mogłyby się wydarzyć naprawdę w rzeczywistości pozatekstowej.
I tylko jedna rzecz pozostawiła we nie niedosyt- za mało mi było babć w „Babciach”. Marzyło mi się rozwinięcie wątku wspólnego mieszkania pod jednym dachem dwóch uroczych staruszek o całkiem odmiennych poglądach. Tak choć troszeczkę mogłaby być ta książka dłuższa.
Myślę sobie jednak, że książka Petra Šabacha jest jedną z tych, po które można sięgnąć, gdy chcemy odpocząć, pobyć w dobrym towarzystwie, uśmiechnąć się (czasem roześmiać się w głos). W sam raz do ogrzania się w coraz zimniejsze zimowe wieczory.
*lubieśniczka- termin ten bardzo przypadł mi do gustu, a jego autorką jest Aga Gil.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
To miejsce na wyrażenie Twojej opinii. Ja się podpisałam pod swoim tekstem, więc Ty też nie bądź anonimowy. Anonimowe komentarze będą usuwane.