Autorka: Elfriede Jelinek
Tytuł: Jesteśmy przynętą kochanie!
Wydawnictwo: W.A.B.
Rok wydania: 2009
„Jesteśmy przynętą kochanie!” to
debiut literacki austriackiej Noblistki. Podobno Jelinek pisała tę powieść, będąc
w głębokiej depresji. Autorka „Żądzy” zamknęła się w pokoju z telewizorem,
odizolowała się od świata i wpadła w pisarski amok. To, co stworzyła nie mieści
się w żadnej szufladce teoretycznoliterackiej. Po opublikowaniu jej
debiutanckiego tekstu w 1970 roku, niemiecka krytyka stwierdziła, że „Jesteśmy
przynętą kochanie!” na długo pozostanie niedoścignionym eksperymentem literackim.
Na początek-instrukcja obsługi. „tę książkę należy
samowolnie zmieniać. należy wymienić podtytuły. należy dać się ponieść & w
ogóle porwać na ZMIANY wykraczające poza granice legalności. nie stworzę
żadnych sztucznych ograniczeń których nie potrafisz przezwyciężyć. zbliżę się
do ciebie (…)”. Jelinek dotrzymuje słowa wypowiedzianego na wstępie, dając
czytelnikowi do rąk powieść, która wymyka się wszelkim regułom.
Autorka „Pianistki” zabiera
czytelnika w szaloną podróż przez labirynty kultury masowej. Bohaterami jej
powieści są postaci znane czytelnikowi z popularnych seriali, reklam, bajek.
Odbiorca spotka tu więc batmana (zasady ortografii przyjmuję za autorką) z
wiernym mu zawsze robinem, pojawia się myszka miki wraz z minnie i goofym, king
kong, supermann, the beatles, a nawet john kennedy. Austriacka pisarka
wypożycza sobie postaci ze świata popkultury i umieszcza je w absurdalnych
sytuacjach. Nie tylko ukazuje bohaterów w krzywym zwierciadle i obdarowuje ich
nowymi, zupełnie freakowymi biografiami, ale też podważa ich tożsamość. Oto
John, który przypomina do złudzenia Johna Lenonna, nagle zaczyna wypowiadać
się, stosując żeńskie końcówki, czy też otto- bohater, który raz jest
hydraulikiem, to znów pogromcą gangsterów, czy też romantycznym kochankiem.
Fabuła powieści przypomina swą
poetyką serial telewizyjny albo raczej kilka seriali. Każdy z podrozdziałów
zdaje się być innym kanałem w TV, a narrator, który włada pilotem, skacze po
programach, nie dając czytelnikowi chwili, na złapanie oddechu. Jeden
groteskowy obraz nakłada się na drugi, historia goni historię. Mamy tu do
czynienia z serialami gangsterskimi, science- fiction, fantasy oraz z
romansami. Jelinek miesza konwencje, łamiąc przy tym wszelkie zasady
gramatyczne i ortograficzne. Jedynym znakiem interpunkcyjnym wykorzystywanym
przez pisarkę jest kropka. Zdania natomiast są wykoślawione i wymykają się
wszelkim stylistycznym regułom. Na początku może to stanowić pewną barierę
komunikacyjną, ale jeżeli przeskoczymy na wyższy poziom, bariera znika i
jesteśmy w stanie poddać się eksperymentowi, do którego zaprasza nas pisarka.
Akcja toczy się pod koniec lat
sześćdziesiątych. W Ameryce był to okres, w którym rozkwitała kontrkultura
hipisowska, a hasło: drugs, sex & rock’n’roll, pojawiało się niemal
wszędzie. Ale był to również czas, wojny
w Wietnamie. Echa tych wszystkich wydarzeń możemy odnaleźć w „Jesteśmy przynętą
kochanie!”. Jelinek już od swojego debiutu jawi się jako pisarka zaangażowana. Za
pomocą krzywego zwierciadła piętnuje „american dream”. W zawoalowany sposób krytykuje
współczesny pracoholizm, kult pieniądza, standardy piękna narzucane przez media
i panującą ogólną znieczulicę. Pisarka stawia gorzką diagnozę: „wyzwania dnia
codziennego sprawiły, że coraz więcej osób w kwiecie wieku odczuwa wyczerpanie
i przeciążenie, nowoczesnej kobiecie nie przysługuje 40 godzinny tydzień pracy
ani stan spoczynku. Z tego powodu na porządku dziennym jest zjawisko
przedwczesnego zużycia”. Pędzimy, żeby nie wypaść z obiegu, by być trendy i nawet
nie zauważamy, że taki tryb życia wypala. „przy wyczerpującej pracy
nowoczesnemu człowiekowi brakuje czasu na przyjemności które życie czynią
wartym życia na taniec muzykę dziewczyny pogawędki zabawę dyskusje
dokształcanie dobrą książkę etc. właściwie szkoda że nowoczesny człowiek nie ma
już żyłki do korzystania z życia co tak cenili sobie nasi dziadowie”. Przychodzimy
zmęczeni z pracy, zamykamy się w swych domach i nawet nie znamy sąsiadów.
Jelinek drwi ze współczesnego społeczeństwa, które wychowywane jest na
medialnej kulturze kiczu. „Jesteśmy przynętą kochanie!” to nie tylko literacka
zabawa w dekonstrukcję formy powieściowej, ale również trafna diagnoza współczesnego
konsumpcjonizmu i rzeczywistości kreowanej przez media.
Świetna recenzja, ale, wybacz- ja się z panią Jelinek nie zaprzyjaźnię.
OdpowiedzUsuńDzięki Agnesto. Wiem,że omijasz Jelinek :) Ja też nie wszystko jej trawię,a ten debiut jest ciężki, ale ja lubię książki, z którymi trzeba trochę powalczyć.
UsuńOstatnio nie mam nastroju na takie walki ;-)Ale już przechodzę co nieco do ambitniejszych lektur ;-)
UsuńMam z Jelinek problem - szczerze mówiąc trochę się jej boję. Czytałam "Pianistkę" dobrych kilka lat temu i nie było to przyjemne doświadczenie. Nie chcę powiedzieć, że książka była zła, ale miałam po niej niesmak, choć ciężko mi sprecyzować, na czym polegał. To tak, jak przejście nocą przez park - niby go znasz na wylot, ale jednak masz ciarki i chcesz mieć to jak najszybciej za sobą.
OdpowiedzUsuńja też mam z nią problem, leczę się po jej książkach, bo większość, które czytałam była dość brutalna, ale mimo wszystko coś mnie do nich ciągnie- dobrze to ujęłaś z tym parkiem :). Przynajmniej w tej kwestii literackiej się zgadzamy :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńCzasem nawet nam się trafi :):):)
UsuńHmm jakoś z Jelinek mi wciąż nie po drodze. Ale chciałabym w końcu coś jej przeczytać. Do niektórych książek trzeba dojrzeć po prostu;)
OdpowiedzUsuńja też tak mam, że do niektórych książek dojrzewam, ale Jelinek to rzeczywiście specyficzna proza
UsuńPytanie: czy przy zakupie owej książki są jakieś "medykamenty" gratis?;-)))
OdpowiedzUsuńTrochę mnie zaciekawiłaś, ale nie jestem pewna, czy akurat ta książka przypadnie mi do gustu. Czy wszystkie jej dzieła są takie pokręcone?
OdpowiedzUsuńNo właśnie nie są. To jest jej debiut, później, mam wrażenie, że jej twórczość poszła w inną stronę, choć w przypadku Jelinek ciężko ją zaszufladkować. Ona lubi kombinować z formą. Przez Amatroki nie przebrnęłam, ale z kolei Żądzę połknęłam, choć ją później odchorowałam. To specyficzna proza, brutalna bardzo. Jeżeli nic jej nie czytałaś, to nie radzę zaczynać od tej powieści. Ale Żądza, albo Pianistka- jak najbardziej.
OdpowiedzUsuńTo chyba padnie na "Pianistkę", zobaczę :)
Usuń