Nie, ja zła nie jestem. Jestem po prostu tak podminowana,że chyba zaraz eksploduję! Co za ludzie! Trzy godziny na zebraniu, toż to przecież jest jakieś nieporozumienie! Ciężko było, pytania, pretensje. Ja rozumiem,ze ktoś może mieć żal o nie wykonanie jakiś zleceń, ja rozumiem,ze ktoś żąda konkretów i określenia dokładnych terminów, ale...no szanujmy się! Znalazł się taki jeden, co pierwszy raz przylazł na zebranie i się wymądrza i rzuca dyrektywy, bo on nam płaci. A ja mam w dupie te jego płacenie, bo to są marne pieniądze i za taką stawkę to ja nie pozwolę sobie na takie traktowanie. Zresztą, za żadną stawkę sobie nie pozwolę, bo szacunek do siebie mam. Do innych też. Można zgłosić żale,ale kulturalnie, a nie w tak chamski sposób. Szkoda gadać, bo mi się ciśnienie już podnosi. Jednym zdaniem- jestem wydętkowana. Ale też troche mi na duchu raźniej, bo od Was miałam wsparcie duchowe, a takie fizyczne to od Madzi, która była ze mną na zebraniu. Nawet Pani z Gminy już się nade mną zlitowała i mnie broniła. Są jeszcze na świecie dobrzy ludzie :). A jeżeli chodzi o Madzię- prowadzimy razem zebrania, ja omawiam całą roczną działalność, a Madzia jest od spraw księgowych. No i jak my we dwie się dobierzemy, to nie ma na nas bata. Zebranko idzie szybko, przyjemnie, czasem są śmiechy, żarciki i jest ok. Taka druga osoba jest bardzo potrzebna, bo trzeba spisywać wnioski, podliczać głosy, pilnować,żeby wszystko było podpisane, by prowadząca zebranie mogła się skupić na referowaniu, a nie na trym,ze brakuje ciastka, herbaty, czy podpisu pod uchwałą. No i Madzia jest pod tym względem (i pod każdym innym też) najgryfniejsza. I bardzo jej dziękuję za pomoc.
poniedziałek, 30 stycznia 2012
Zebranie
niedziela, 29 stycznia 2012
Newsy z życia przepisane
Nie wiem od czego
zacząć, może od tego, że się nie wyrabiam i już mam czasami serdecznie dość.
Tak, tak, chodzi o pracę. Pewnie sobie myślicie, że po filologii polskiej
najczęściej trafia się do szkoły albo do redakcji, wydawnictwa, można też
czasami próbować zaciągnąć się do gazety albo portalu internetowego lub zostać
na uczelni, by zrobić doktorat i po czterech kolejnych latach edukacji pozostać
z tytułem doktora i ...tyle. Otóż, w moim przypadku sprawa ma się nieco
inaczej. Zaraz po studiach udało mi się trafić do firmy zarządzającej
wspólnotami mieszkaniowymi. Nie miałam zielonego pojęcia z czym to się je,
broniłam się przed tą pracą, ale moja ówczesna współlokatorka, która już tam
pracowała, usilnie mnie namawiała, bym spróbowała. Szef wymagał tylko jednego -
chęci do pracy. No tego to mi nie brakowało- świeżo po studiach zachodziłam w
głowę, jak tu się utrzymać, by zostać w moim ukochanym mieście i trafiło się
jak ślepej kurze ziarno. No to co miałam zrobić, dziobnęłam ziarenko i tak
tkwię na tej fermie już piąty rok.
Do moich obowiązków
należy administracja i zarządzanie nieruchomościami. Nie, nie sprzedaję
mieszkań, nie jestem agentem nieruchomości, ja zarządzam, a to znaczy, że
kontaktuję sie z zarządami wspólnot, przygotowuję dokumenty (np. uchwały),
zbieram głosy pod uchwałami, planuję wraz z działem technicznym remonty,
zgłaszam awarie - jednym słowem- dbam o budynek, by się ludziom dobrze
mieszkało. Praca jest stresująca, czasami mnie szlag trafia, bo ludzie w
zarządach mają swoje humorki, zachcianki i trzeba jeździć po godzinach, by coś
pozałatwiać, godzić zwaśnionych sąsiadów, użerać sie z upierdliwymi
właścicielami. Ale zdarzają się miłe chwile- za Panie z zarządu z ul. Sienkiewicza w ogień bym
poszła, no i mój kochany Pan Janeczek z Grunwaldzkiej z tym swoim poczuciem
humoru. A o cudnej ekipie z mojego
pokoju w biurze nie wspomnę. Bywa wesoło, ale, jak to w każdej pracy bywa, niekiedy jest warcząco. I teraz właśnie jest
taki gorący okres, bo w pierwszym kwartale zarządca ma obowiązek zwołać
zebranie właścicieli, by na nim omówić swoją roczną działalność.
Nasza firma ma ok.
80 wspólnot, więc do końca marca musimy zwołać 80 zebrań. Zebrania są
popołudniami, bo ludzie rano pracują i nie mogą przyjść, więc teraz codziennie
zostajemy po godzinach. Każdy z nas prowadzi zebranie swojej wspólnoty. Ja mam
ponad 20, ale do moich obowiązków należy przygotowanie dokumentów na WSZYSTKIE
zebrania. Tego jest w cholerę, bo i uchwały muszę pisać i sprawozdanie z
działalności zarządcy, do tego przygotowuję zawiadomienia o zebraniach i
pilnuję, by zostały zachowane terminy. Na dodatek muszę też załatwiać sprawy
bieżące. Generalnie- brakuje mi doby. I sił powoli też. W weekendy nie
wypoczywam, bo leze do biura albo biorę sobie prace do domu. W ściekam się, bo
nie mam czasu na czytanie książek i blogów, choć się staram. Łażę przez to
podrażniona, warczę na wszystkich i generalnie cierpię na gawiedziowstręt. Mam
krasnoludkowe nastroje (dla niewtajemniczonych- mam ochotę zrobić się taka
malutka jak krasnoludek, by mnie nikt nie widział). Chcę do domu- do Mamy i
Taty. Tam mam spokój i tam wypocznę, ale nie mam kiedy jechać.
Wprawdzie mam
niedaleko, bo to tylko 100 km, ale...
No właśnie i tu
kolejny news- zaczęłam brać korepetycje z angielskiego. To moje postanowienie
urodzinowe (bo ja nie robię noworocznych postanowień, tylko urodzinowe) -
nauczyć się angielskiego. Znaczy się- przebić głową mur, złamać blokadę
językową i zacząć gadać po prostu. Ja dużo rozumiem, ale za cholerę nie otworzę
paszczy, bo..no bo nie wiem dlaczego. Zatyka mnie i już.
Korepetycje mam w
soboty, więc już mi się nie opłaca jechać do rodziców. Ale za tydzień jadę, bo
zwariuję. Korepetycję przełożę.
A tak w ogóle to
się przeprowadzam. Jestem przeszczęśliwa, bo :
1. Ile można
wynajmować mieszkanie ze studentami? A ja na dodatek współdzielę pokój z inną
dziewczyną. Madzia jest bardzo sympatyczna, ale ja już jestem za stara na takie
mieszkanie. Mam 29 lat i naprawdę potrzebuję własnego kąta, by się zaszyć,
odizolować- zwłaszcza teraz, gdy mam zebrania w pracy i mam serdecznie dość
ludzi. Poza tym z Madzią prowadzimy zupełnie inny tryb życia. Madzia pracuje w
weekendy w pubie, wraca nad ranem i śpi
do późnego popołudnia. Człowiek nie czuje się wtedy swobodnie, musi cicho
chodzić, by nie obudzić zmęczonej współlokatorki. Ani tu radia włączyć, ani
posprzątać- no nic- takie uroki wspólnego mieszkania.
2. Mam dość
"matkowania". Mieszkam w tym mieszkaniu już ponad sześć lat i reszta
traktuje mnie jak gospodynię, więc wszystko jest na mojej głowie- rachunki,
pilnowanie, by były środki czystości, by firanki były wyprane, ściereczki
czyste itp. Tyle razy tłumaczyłam reszcie (mieszkamy w czwórkę), by też się
trochę zainteresowali mieszkaniem, bo ja już mam dosyć, ale mogę sobie gadać i
tak zawsze wszystko spada na moją głowę.
3. Mieszkanie, do
którego się przeprowadzam jest niedaleko mojej pracy, jest w centrum-
lokalizacja rewelacyjna. Mieszkanko też. Dziś byłam oglądać. Piąte piętro.
Wysoko i aż się nogi pode mną ugięły, bo uaktywnił się mój lęk przestrzeni.
Wszystko jest jeszcze w surowym stanie, ale do końca lutego powinnam już się
wprowadzić. Mieszkanie nie jest moje, kolega je wykupił i chce wynajmować. A ja się
będę mieszkankiem opiekować. Jak już wszystko będzie powykańczane, umeblowane,
wtedy dobiorę jeszcze dwie osoby i tak sobie będziemy mieszkać. Ale będę miała
własny pokój! A najbardziej cieszy mnie to, że nareszcie moje kochane
książeczki zostaną wypakowane z kartonów i będę je mogła poustawiać je na
półkach :).
Jak zapewne
zauważyliście, zmieniłam wystrój bloga. Ada moja kochana stwierdziła, że w
sumie nie ma zimy i można by trochę zieleni wprowadzić. Zaprojektowała mi śliczny
bannerek z Kermitem, ale ja niewdzięczna zaprotestowałam, bo jakoś nie mam
zielonego nastroju i ten kolor ostatnio nie bardzo do mnie przemawia. Zrobiłam
śliczne oczka i poprosiłam Adę, by coś w rudzielcach przygotowała, bo tak się
dobrze w tym kolorze czuję. No i musi być kotek, bo bez kotka to nie kącik z
książkami. Ada- dobra duszka- cierpliwie
przeczytała moje sugestie i oto macie efekt. A ten kocur to się doigra, bo
wlazł na stoliczek i zrzucił książki. Dziewczynce to się chyba też nie
spodobało. ciekawe co też następnym razem kocur wywinie? A swoją drogą, musze
mu jakieś imię wymyślić. Jakieś propozycje?
A na koniec się
pochwalę. Niedawno miałam urodziny. Dostałam tyle dobrych słów i takie fajoskie
prezenty. Moi rodzice sprezentowali mi lampkę o taką:
Jest rewelacyjna i
bardzo praktyczna. Jak jadę autobusem wieczorem i kierowca nie zapali światła
to wyciągam moją magiczną lampeczkę, załączam klipsa na książkę i już mogę
czytać. Lampka jest niewielkich rozmiarów i mieści się do torebki.
Ada też mi zrobiła
prezent. Wzruszyłam się i chyba zacznę zapuszczać włosy. No sami zobaczcie, czy
nie jest mi dobrze w rudych lokach? A ten przystojniak obok to...no na pewno go
znacie :).
Uff... No to sobie
popisałam. Jeśli ktoś jest zainteresowany, to przypominam, że Ada ma swojego
bloga (tu z boku po lewej stronie go u mnie znajdziecie), tam umieszcza swoje
prace. Jest tam podany jej adres mailowy, więc jak chcecie zindywidualizować
swoje blogi- to piszcie do niej.
A ja uciekam spać.
Jutro się zacznie kolejny ciężki tydzień i jak sobie pomyślę o zebraniu, które
będę prowadzić, to mi słabo. Będzie hardcore. Trzymajcie kciuki.
czwartek, 26 stycznia 2012
The Muppets Show
Jak ja czekałam na
ten film! Pamiętacie Muppety? No kto by nie pamiętał? Lalki stworzone przez
Jima Hensona zdobyły serca milionów ludzi na świecie. A wszystko zaczęło się w
1976 roku, kiedy to w amerykańskich domach na ekranach telewizorów pojawiła się
gadająca, niezwykle sympatyczna żaba zwana Kermitem, tudzież- Kermisiem,
zapowiadająca nowe show. Czas więc na muzykę, czas na wielkie widowisko, w którym
aż roi się od świń, miśków, żab, kur oraz różnych dziwacznych stworów.
A oto i nasi artyści:
Zwierzak i Dr Teeth and The Electric Mayhem utworze Bohemian Rhapsody
Scooter
Beaker
Foozie
Gonzo
Statler i Waldorf
Rowlf
Swedish Chef i jego przepis na "Fishi"
I cała reszta
A na deser moja ukochana....
I którego Muppeta najbardziej lubicie?
środa, 25 stycznia 2012
130.rocznica urodzin Virginii Woolf
„Pod pewnym
względem Virginia była dzieckiem niezwykłym; bardzo dużo czasu upłynęło, zanim
nauczyła się poprawnie mówić - dopiero jak miała trzy lata. Jej siostra i
niewątpliwie także rodzice bardzo się martwili. Z wyglądu, podobnie jak
Vanessa, była bardzo ładnym, pulchnym dzieckiem o okrągłej twarzyczce, z
powiekami i ustami wyciętymi jak u Buddy, głęboko wyrzeźbionymi i cudownie
gładkimi. Miała różowe policzki i zielone oczy- tak zapamiętała ją siostra,
niecierpliwie bębniąca w stół w pokoju dziecinnym, domagająca się śniadania, o
które nauczyła się jeszcze prosić słowami. Słowa, kiedy nadeszły miały się stać
na resztę życia jej wybraną bronią. "
Quentin Bell,
Virginia Woolf. Biografia.
poniedziałek, 23 stycznia 2012
5. rocznica śmierci Ryszarda Kapuścińskiego
Do tego, żeby uprawiać dziennikarstwo, przede
wszystkim trzeba być dobrym człowiekiem. Źli ludzie nie mogą być dobrymi
dziennikarzami. Jedynie dobry usiłuje zrozumieć innych, ich intencje, ich
wiarę, ich zainteresowania, ich trudności, ich tragedie.
Ryszard Kapuściński 1932 - 2007
niedziela, 22 stycznia 2012
Mario Vargas Llosa "Listy do młodego pisarza"
Autor: Mario Vargas
Llosa
Tytuł: Listy do
młodego pisarza
Przekład: Marta
Szafrańska-Brandt
Wydawnictwo : Znak
Rok wydania: 2012
„Nie jest to podręcznik sztuki
literackiej- tej prawdziwi pisarze uczą się sami. Jest to esej mówiący o tym,
jak rodzą się i powstają powieści, oparty na moich własnych doświadczeniach,
które nie muszą być identyczne z doświadczeniami innych prozaików, ani nawet
ich przypominać (...) Jest to zatem książka bardzo osobista i, w pewnym sensie,
coś na kształt autobiografii"
(MVL Listy do młodego pisarza)
„Listy
do młodego pisarza" to książka nietypowa, można ją nazwać
autobiograficzną, jak czyni to sam autor we wstępie, ale można również
potraktować ją jako swoisty podręcznik do creative
writing. Llosa w dwunastu listach do młodego adepta sztuki powieściowej
odsłania tajniki warsztatu- swojego warsztatu, każdy bowiem pisarz ma inne
literackie doświadczenia.
Autor „Marzenia Celta" rozpoczyna swe wykłady od kwestii
predyspozycji do pisarskiego zawodu : „Ten kto piękne i zaborcze powołanie przyjął za swoje,
nie pisze, aby żyć, lecz żyje aby pisać", jeśli więc nie czujesz potrzeby, by wszystko, co się wokół ciebie
dzieje przekształcać w materię literacką- nie możesz być dobrym pisarzem. Bo pisanie to zawód i tak jak w przypadku
księży, nauczycieli, lekarzy, czy też innych fachów, tutaj również musisz czuć
powołanie. A czymże jest to powołanie i jak je odkryć? O tym przeczytasz w
liście pierwszym.
Jak już się
określisz, możesz przejść drogi czytelniku do kolejnych epistoł, z których dowiesz
się m. in. o konstrukcji powieściowego czasu i przestrzeni, o tym ilu
narratorów można wcisnąć w powieść i jaki przyjąć punkt badania rzeczywistości
literackiej, czym jest realistyczny świat przedstawiony, a czym fantastyczny.
Kilka słów poświęconych jest sposobom na znalezienie odpowiedniego tematu, ale
większość epistoł dotyczy zagadnienia formy powieściowej.
Llosa w listach do
młodego przyjaciela odziera z romantyczności sztukę pisania. Owszem, geniusz,
natchnienie to nieodłączne cechy, które powinien posiadać każdy literat, ale
oprócz tych mistycznych predyspozycji, skryba musi wykazywać się dyscypliną,
musi być po trosze rzemieślnikiem, który rzeźbi wytrwale w materii słowa,
stwarzając tym samym nowy twór.
„Listy
do młodego pisarza" to książka specyficzna przeznaczona dla wszystkich,
którzy kochają fikcję, którzy chcą zaglądnąć do literackiej kuchni, by poznać
tajniki wyrafinowanych powieściowych smaczków. Llosa zdaje się przy tym być
niezrównanym maestro, serwuje nam przepisy opierając się nie tylko na swoich
doświadczeniach, ale przywołując również nazwiska Flauberta, Hemingwaya,
Cortazara i wielu innych znanych mistrzów słowa pisanego. Przy tym owe wykłady
nie niosą ze sobą maniery naukowej, nie są obciążone tym ciężkim uniwersyteckim
stylem, który potrafi zniechęcić nawet najbardziej zagorzałych entuzjastów.
Nie. Llosa w niezwykle obrazowy i przystępny sposób tłumaczy przyszłemu
literatowi zawiłe pojęcia z dziedziny powieściowej poetyki. Pełno w tych
listach kunsztownych metafor, zaskakujących porównań (np. takich, w których
noblista zestawia ze sobą pisanie powieści do odwróconego striptizu), a do tego
przyznać trzeba, że forma epistolarna znakomicie została wykorzystana do
poprowadzenia jasnej i przejrzystej argumentacji. Mamy tu zatem teksty kunsztownie
zbudowane zgodnie z zasadami retoryki- na początku nadawca informuje we wstępie
o jakim zagadnieniu tym razem będzie mowa, następnie powoli rozwija temat,
wprowadzając definicje, które są okraszone przykładami wziętymi z historii
literatury, by na końcu podsumować swoje wywody. Dlatego ci, którzy się
obawiają, że nic nie zrozumieją z owych swoistych wykładów, mogą śmiało sięgać
po „Listy
do młodego pisarza", bowiem nie jest to książka tylko dla młodych
literatów czy też polonistów, jest to dopełnienie eseistycznej twórczości Mario
Vargasa Llosy i każdy entuzjasta jego twórczości znajdzie w „Listach" kilka smakowitych kąsków.
Książka Mario
Vargasa Llosy „Listy
do młodego pisarza" ukaże się 26.01.2012 roku. Za egzemplarz recenzyjny
dziękuję Wydawnictwu Znak.
Subskrybuj:
Posty (Atom)