Autorka: Ludmiła
Piasecka
Tytuł: 52 tygodnie
Wydawnictwo: Nasza
Księgarnia
Rok wydania: 2014
Recepta na szczęście?
Jak złapać szczęście na gorącym uczynku? Czasem
wystarczy pohulać boso po kałużach, upiec chleb na zakwasie albo kochać się z
mężem na kuchennym stole, a czasem trzeba na żywca zaszyć kilka ran - do takiego wniosku dochodzi Majka, bohaterka książki
Ludmiły Piaseckiej „52 tygodnie".
Ma trzydzieści
cztery lata, pracę jako wykładowczyni na uniwersytecie, męża Wojtka, bliźniaki
Franka i Zośkę, psa Borysa i matkę, która ciągle się jej czepia i nadal
traktuje jak małą dziewczynkę. Majka jednak nie czuje się szczęśliwa, ma
wrażenie, że jest trybikiem w mechanizmie
koła zębatego, a życie toczy się gdzieś obok. Postanawia zatem wywrócić
swój świat do góry nogami, obiecując sobie: Przysięgam,
że każdego z pięćdziesięciu dwóch następnych tygodni będę robić to, czego nie
robiłam do tej pory; to co zawsze chciałam zrobić, ale byłam zbyt dużym
tchórzem, by się na to zdobyć; to, co robiłam zbyt rzadko i byle jak, choć
zasługiwało na więcej uwagi; to, co .sprawiało mi przyjemność, a na co prawie
nigdy nie znajdowałam czasu. Do niektórych projektów wciąga rodzinę i to zdaje
się być receptą na szczęście.
A ponieważ pytanie
brzmi- jak złapać szczęście in flagranti, inspiracją dla Majki do wymyślania
zadań na kolejne tygodnie jest codzienność. W ten oto sposób pani wykładowczyni
staje się wolontariuszką w schronisku dla zwierząt, bo wkurzyli ją hycle,
łapiący bezdomnego psiaka. Trafia również do hospicjum dla dzieci, gdy
podchodzi do niej dziewczynka z prośbą o datki na operację dla Gabrysi. To są
impulsy, które zsyła na Majkę rzeczywistość, kobieta zaczyna świadomiej
rozglądać się wokół, dostrzegać innych, ich potrzeby, słucha historii
przypadkowych ludzi, bo nigdy tego nie robiła, stara się odbudować relacje z
rodzeństwem, próbuje coachsurfingu, handmade'u, masażu dźwiękiem, rozpieszcza męża i dzieci
własnoręcznie upieczonymi smakołykami (w książce są przepisy, które można
wykorzystać do własnych kulinarnych popisów), medytuje, zamienia samochód na
rower, ale na samym początku zamraża portfel. Dosłownie. W zamrażarce.
Pięćdziesiąt dwa
tygodnie pozwalają Majce nie tylko na zatrzymanie się i spojrzenie z dystansu
na siebie, ale również pomagają w zauważeniu potrzeb rodziny. Kobieta odkrywa,
że nie musi być idealną matką, bo dzieciaki i tak będą ją kochać, a mąż po
dziesięciu latach małżeństwa nadal patrzy na nią maślanym wzrokiem, którego nie
dostrzegała w pędzie. Sielanka? Owszem, książka Ludmiły Piaseckiej to taka
bajka-poradnik dla zmęczonych życiem kobiet. To opowieść mogąca być inspiracją
do tego, jak wychylić się z trybików koła zębatego i trochę odetchnąć od
machinalnego wykonywania ciągle tych samych rzeczy. Jednak nie do końca
historia Majki mnie przekonuje. Za co się bowiem bohaterka nie chwyci, to jej
się udaje. W życiu tak nie bywa i energii nie zawsze starcza na kopanie się z
rzeczywistością i marudami, którzy za wszelką cenę chcą nas z powrotem w
trybiki machiny wcisnąć.
Majka zaczyna żyć w
nieco bajkowej rzeczywistości, a odbiciem jej stanu ducha staje się język, którym
opisuje kolejne tygodnie, język przepełniony rozbudowanymi metaforami,
sensualistycznymi porównaniami, rozleniwiony i polukrowany egzaltacją. Czasami
drażni, niekiedy zaskakuje i nawet w niektórych momentach bawi.
Nie wiem, czym jest twoje szczęście. Każdy tworzy jego
własne odbicie. Wiem tylko, że nie warto szukać go w tłumie (...) Kiedy myślę o
swoim szczęściu, widzę mozaikę codzienników. Zbiór rzeczy małych - podsumowuje swój eksperyment bohaterka. To jest jej
recepta, która może być inspiracją do poszukania naszych własnych dróg, jeżeli
ich jeszcze nie znaleźliście.