środa, 31 grudnia 2014
Agnieszka Osiecka "Dzienniki 1951"
Autorka: Agnieszka Osiecka
Tytuł: Dzienniki 1951
Wydawnictwo: Prószyński
i Sk-a
Rok wydania: 2014
Od
dziesiątego roku życia, z przerwami, pisałam pamiętniki. Namówiła
mnie do tego ciotka Baśka, sama pisząca potajemnie. Część z nich
jest we wrocławskim Ossolineum, część w tapczanie. (...) są
nieszczere. Ciągle pokazywałam je koleżankom, pisałam „pod
kogoś". Poza tym starałam się przypodobać sobie samej. Jakaś
taka marna autopsychoterapia.
[Agnieszka
Osiecka]
W 2013 roku ukazał się
pierwszy tom „Dzienników" Agnieszki Osieckiej obejmujący
lata 1945-1950. Poznaliśmy w nim dziewczę, które dopiero zaczyna
swoją diarystyczną przygodę. Notatki były prowadzone w miarę
regularnie, dając obraz nieco naiwnej trzynastolatki, która jest
ciekawa świata i ludzi, wszystko widzi przez różowe okulary. W
tamtych latach najważniejsze dla Osieckiej były szkoła i treningi,
dlatego opisy tej sfery życiowej zajmują najwięcej miejsca. W
drugim tomie „Dzienników" obejmującym rok 1951 (Osiecka ma
wtedy 14 lat) akcenty rozkładają się już inaczej.
Osiecka nie zawsze miała
przy sobie pamiętnik, ale pióra z rąk nie wypuszczała. Notowała
wszystko, co się wokół niej działo, notowała wszędzie, na
kartkach, w notesach, w listach i wklejała później do diariusza. W
zapiskach czternastoletniej śmieszki bardzo często pojawiają się
nie tylko opisy codzienności, młoda poetka próbowała również
uchwycić nastrój, stąd w dzienniku pojawiają się egzaltowane i
przesiąknięte sentymentalną retoryką próby uchwycenia
krajobrazów emocji oraz obrazów przyrody. Ocierają się te obrazki
o grafomanię, wywołują pobłażliwy uśmiech, ale nie wymagajmy
zbyt wiele od młodej dziewczyny.
Życie nastoletniej
Osieckiej toczy się nadal wokół szkoły, treningów, potańców,
ale coraz więcej miejsca w notatkach zajmują filozoficzne
rozważania, dyskusje o literaturze, indywidualizmie, marksizmie
(urocze są te naiwne tezy głoszone przez młodą aktywistkę),
wrażliwości i ludzkiej naturze, religii, wierze. Wywody młodej
panny dotyczące kwestii egzystencjalnych są przesiąknięte
młodocianym zapatrzeniem w idee. Osiecka bardzo dużo czyta
radzieckich pisarzy, ma słabość do Puszkina, ale zaczytuje się
również Boyem - Żeleńskim i Tuwimem. Dobór lektur wyraźnie
wpływa na jej poglądy, choć widać, że pisarka na wszystko chce
sobie wyrobić własne zdanie.
Wiele miejsca poświęca
na analizę kolegów i koleżanek: Małgorzata
Rejman (socjalistyczny oryginał. Tzw. herod-baba, za grosz
kobiecości. Łączy komunizm z wiarą. Entuzjastka ZSRR. Jest po
prostu z zasady szczęśliwa. Cudownie się z nią gada. Ma
„matematyczną" rodzinkę. Uwielbia Ukrainę. Chodzi do teatru
na dobre sztuki. Mówi protekcjonalnie bez intencji i z intencją.
Bywa śliczna, jak również podobna do goryla {zależnie od
naświetlenia, miny, pozy itd.}.Mam do niej zaufanie. Nie przyjaźni
się z nikim). Portrety są uaktualniane, ale
czy do końca szczere? Wszakże sama autorka w przytoczonym na
początku recenzji cytacie potwierdza, że nie są. Być może nie do
końca jest to prawda, ale na pewno rys kreacji na stronach diariusza
jest umotywowany, Osiecka bowiem wymieniała się z koleżankami
swoimi zeszytami. Dziewczynki stworzyły swoisty klub pamiętnikarek,
pokazywały sobie swoje zapiski, dyskutowały na temat sztuki pisania
pamiętników. Mając w świadomości, że ktoś nasze notatki będzie
czytał, siłą rzeczy zaczynamy ważyć słowa, pilnować myśli.
Tylko w przypadku Osieckiej sprawa ma się nieco inaczej. Wygląda na
to, że autorka „Białej bluzki" ma gdzieś zdanie innych i
stara się być wiarygodna, pisze co jej ślina na język przyniesie,
pisze dużo i bardzo zależy jej na dogłębnej analizie wszystkiego
i wszystkich.
Jest jeszcze coś w tym
tomie, czego nie było w poprzednim, Osiecka więcej pisze o swojej
rodzinie, o zagubionej matce, o ojcu, który też nie potrafi sobie
znaleźć miejsca. Rok 1951 zdaje się być przełomowym. Po
rozwodzie rodziców, Agnieszka inaczej patrzy na tatę, który do tej
pory był dla niej autorytetem, mama natomiast wzbudza w niej uczucie
litości, ale tej czułej, dziewczyna czuje na sobie obowiązek
opieki nad jej rozchwianą psychiką.
W 1951 roku Osiecka
zaczyna coraz bardziej się angażować w działalność ZMP,
obserwujemy, jak z podlotka dojrzewa na aktywistkę, która hartuje w
sobie marksistowskiego ducha.
Drugi tom „Dzienników"
jest pasjonująca lekturą, choć przyznam szczerze, że niektóre
wywody filozoficzne, czy też przydługie cytaty z czytanych przez
pisarkę książek, czasami mnie nudziły. Zresztą, czego wymagać
od czternastolatki? Fakt, że Osiecka była wybitną artystką, ale w
1951 roku jeszcze nie miała ogłady literackiej, te zapiski są
niekiedy infantylne, najeżone kolokwializmami, nowomową, niektóre
zdania są chropowate i w tym tkwi cały urok.
wtorek, 30 grudnia 2014
Lista osobista
Koniec roku się
zbliża, więc pora na podsumowanie. Według mojego brulionu w 2014 roku przeczytałam 82 książki. Jak na
mola książkowego nie jest to wiele i w porównaniu z innymi czytaczami marnie to
wygląda. Ale przecież nie o ilość chodzi. Nie wszystkie przeczytane przeze mnie
książki doczekały sie wpisu na blogu i w 2015 roku pewnie też znajdą się takie
pozycje. A tymczasem zapraszam Was do
mojej listy osobistej, pozycji, które w jakiś sposób mnie zaintrygowały w mijającym
roku (kolejność przypadkowa).
1. Katarzyna Mlek, Nawietrze diabeł przyjechał, Wydawnictwo Flosart, 2013 - uwielbiam gawędy,
historie, które toczą się na prowincji, gdzie cywilizacja dopiero się
wprowadza, a zza węgła wyglądają strzygi albo dobre duszki. Polubiłam bohaterów
Lalik.
2. Jerzy Pilch, Drugi dziennik, Wydawnictwo Literackie, 2014-
Pilch ujął mnie poziomem intelektualnym, ironią i dystansem do własnej
choroby.
3. Wioletta Grzegorzewska, Guguły, Czarne, 2014 - o dojrzewaniu z perspektywy młodej dziewczynki,
Grzegorzewska ujęła mnie językiem i swojskością. Czytając „Guguły"
powspominałam sobie swoje własne dzieciństwo, a takie podróże w przeszłość
bardzo lubię.
4. Agnieszka Gil, Nasza Księgarnia, 2014- książka, o
której nie pisałam na blogu, ale jest dal mnie ważna. Bohaterka zmotywowała
mnie do pewnej rzeczy, która w życiu osobistym bardzo mi pomogła.
5. Gavin Extense, Wszechświat kontra Alex Woods, przeł. Łukasz Małecki, Wydawnictwo Literackie 2014 - po
prostu polubiłam Pana Pettersona i Alexa. Ubawiłam się przy tej powieści po
pachy, wzruszyłam, zadumałam i za nic nie chciałam jej skończyć. Wyobraźnia
autora i jego angielskie poczucie humoru zapewniły mu miejsce wśród moich
ulubionych pisarzy.
6. Jaroslav Rudiš, Grandhotel,
przeł. Katarzyna Dudzic, Książkowe Klimaty, 2006 - wystarczy zamknąć kilku
dziwaków w jednym miejscu, do tego dołożyć dowcip i ironię, a nic mnie już od
książki nie oderwie.
7. Wszystko zależy od przyimka. Bralczyk, Miodek, Markowski w rozmowach z Jerzym Sosnowskim, Wydawnictwo Agora, 2014- to była piękna podróż po
meandrach naszej ojczystej mowy. Panowie ujęli mnie swoją wiedzą, uroczymi
anegdotkami i nieprofesorskim tonem rozmowy.
8. Violetta Ozminkowski, Biografia Michaliny Wisłockiej. Sztuka kochania gorszycielki,
Prószyński i Sk-a, 2014 - niesamowicie intymna, pisana nie na kolanach. Autorka
dotarła do różnych źródeł, przede wszystkim do pamiętników, które pokazują jak
bardzo egzaltowaną i w sumie nieszczęśliwą kobietą była pierwsza dama polskiej
seksuologii.
9. Ignacy Karpowicz, Sońka,
Wydawnictwo Literackie, 2014 - Karpowicz to jeden z moich ulubionych autorów,
ale „Sońka" jest nieco inna, bardziej skondensowana, poważna. Bałam się
spotkania z tą książką, ale Karpowicz i tym razem mnie nie zawiódł.
10. Grażyna Plebanek, Dziewczyny z Portofino, W.A.B. , 2005- blokowiska, pierwsze
dziewczyńskie przyjaźnie, problemy wchodzenia w świat dorosłych, a wszystko to
w szarej PRL-owskiej rzeczywistości. Lubię taki klimat, lubię prozę osadzoną w
tamtych czasach.
11.Ziemowit Szczerek, Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian, Ha! art,
2013 - to była jazda bez trzymanki, jak na jakimś narkotycznym tripie.
Potrzepani bohaterzy, mięsisty język, wariackie historie, a pomiędzy tymi
wariacjami refleksja o nas samych.
12. Mariusz
Sieniewicz, Walizki hipochondryka,Znak,
2014- musiał się tu znaleźć, bo to jeden z moich ulubionych autorów, który z
każdą powieścią trzyma poziom i daje mi dużo satysfakcji czytelniczej.
13. Ilona Wiśniewska, Białe zimna wyspa Spitsbergen, Czarne, 2014- nie lubię mrozu, zimą
najchętniej zapadłabym w sen i spała aż do wiosny. Dzięki Ilonie Wiśniewskiej
miałam zapewnioną niesamowitą podróż do kraju zmarzliny, ale nie musiałam
wychodzić spod kołderki.
14. Aleksander Kaczorowski, Zemsta bezsilnych, Czarne, 2014 - cenię te książkę za obiektywizm i
wielowymiarowość. Kaczorowski nie bije pokłonów przed swym bohaterem, a przy
tym dokształciłam się z historii Czech.
15. Kateřina Tučkowá, Boginie z Žítkovej, Afera, 2014- książka, która porwała mnie
zamieszczoną w niej historią, aż sama zaczęłam szukać wiadomości na temat
szeptuch i uzdrowicielek. Lubię takie książki, które motywują do poszerzania
wiedzy.
16. Piotr Adamczyk, Dom tęsknot, Wydawnictwo Agora, 2014 - jak ja wcześniej mogłam nie
wpaść na tego autora? Co za styl, co za humor, a jaka wyobraźnia! I do tego
jeszcze ciekawe Wrocław w tle.
17. Lajos Grendel, Poświęcenie hetmana, Biuro Literackie, 2014- autor zabrał mnie w świat
realizmu magicznego, gdzie granice miedzy rzeczywistością a snem są zatarte.
Lubię takie balansowanie na granicach snu i jawy.
18. Jessie Burton, Miniaturzystka, Wydawnictwo Literackie, 2014 - intrygująca, z
wyrazistymi bohaterami, zaskakująca i wciągająca. Dwa dni z życiorysu wycięte,
ale warto było.
19. Magdalena Tulli, Szum, Znak Litera Nova, 2014 - czasami dobrze jest stanąć i się
zastanowić nad sprawami egzystencjalnymi. Proza Tulli jest wymagająca, ale dla mnie to najwyższa półka.
By zamknąć się w dwudziestce, na koniec absolutny namber łan:
niedziela, 28 grudnia 2014
Poświątecznie
Dopiero dzisiaj mogłam sobie obfocić piękne prezenty gwiazdorkowe. A co, jak się wszyscy chwalą, to ja też:
Nooo, wreszcie i ja należę do szczęśliwego grona posiadaczy biblii reportażu, teraz już mogę sobie podczytywać i czekać na trzeci tom.
A jak reportaż, to przecież nowa Aleksijewicz koniecznie musiała się znaleźć w gwiazdorkowym worku.
I coś czeskiego na dokładkę - Petra Hůlová "Czas czerwonych gór".
A na deser "Wyznaję" Jaume Cabrego- nawet nie wiecie, ile silnej woli kosztuje mnie, by nie zajrzeć między okładki, bo wiem, że przepadnę, a ponieważ dziś zaczęłam swoją przygodę z:
więc sami rozumiecie, nie można dać się porwać dwóm historiom.
A te ładne zakładki widzicie? Jedna jest z Meksyku ( ta z ptaszkiem), a druga z Zakopanego.
A na koniec prezent od krakowskich Mikołajów:
To jest krowa od szczoteczki. Nie ma jeszcze imienia, więc jeżeli macie jakiś pomysł, to bardzo chętnie z niego skorzystam.
A jak Wam święta minęły? Oskar, niestety, musiał zostać sam na trzy dni, więc jak wróciłam, to się wtulił stęskniony i kategorycznie zabronił mi gdziekolwiek bez niego wyjeżdżać:
Zbliża się koniec roku, czas podsumowań i postanowień. Wypatrujcie na dniach mej "Listy osobistej". Zaproszę też Was do ciekawego noworocznego wyzwania. A tymczasem... Miłego wieczorku.
Nooo, wreszcie i ja należę do szczęśliwego grona posiadaczy biblii reportażu, teraz już mogę sobie podczytywać i czekać na trzeci tom.
A jak reportaż, to przecież nowa Aleksijewicz koniecznie musiała się znaleźć w gwiazdorkowym worku.
I coś czeskiego na dokładkę - Petra Hůlová "Czas czerwonych gór".
A na deser "Wyznaję" Jaume Cabrego- nawet nie wiecie, ile silnej woli kosztuje mnie, by nie zajrzeć między okładki, bo wiem, że przepadnę, a ponieważ dziś zaczęłam swoją przygodę z:
więc sami rozumiecie, nie można dać się porwać dwóm historiom.
A te ładne zakładki widzicie? Jedna jest z Meksyku ( ta z ptaszkiem), a druga z Zakopanego.
A na koniec prezent od krakowskich Mikołajów:
To jest krowa od szczoteczki. Nie ma jeszcze imienia, więc jeżeli macie jakiś pomysł, to bardzo chętnie z niego skorzystam.
A jak Wam święta minęły? Oskar, niestety, musiał zostać sam na trzy dni, więc jak wróciłam, to się wtulił stęskniony i kategorycznie zabronił mi gdziekolwiek bez niego wyjeżdżać:
Zbliża się koniec roku, czas podsumowań i postanowień. Wypatrujcie na dniach mej "Listy osobistej". Zaproszę też Was do ciekawego noworocznego wyzwania. A tymczasem... Miłego wieczorku.
piątek, 26 grudnia 2014
Dialogi rodzinne
- Wanesko, dlaczego jadłaś za karę obiad przy biurku Pani w przedszkolu?
- Bo gadałam.
- To co ty takiego gadałaś, że Cię Pani ukarała?
- Kawały, opowiedzieć ci?
- No opowiedz.
- Były sobie dwie kury i jedna zamieniła się w śmietnik. Hihihihihihi, prawda, że śmieszne ciociu?
Kurtyna
- Bo gadałam.
- To co ty takiego gadałaś, że Cię Pani ukarała?
- Kawały, opowiedzieć ci?
- No opowiedz.
- Były sobie dwie kury i jedna zamieniła się w śmietnik. Hihihihihihi, prawda, że śmieszne ciociu?
Kurtyna
środa, 24 grudnia 2014
Wiersze na święta od BL
Może będziecie mieli chwilę spokoju, siądziecie przy choince i się zadumacie. Do zadumania dobra jest poezja, do poświęcenia jej chwili potrzebujemy wyciszenia. Dlatego, jeżeli macie duchowe luki, chcecie się wzbogacić, zapraszam do kącika, chce się z Wami podzielić wierszami, które dostałam od Biura Literackiego. Miłej lektury.
24 XII 1968
Rafał Wojaczek Kolęda
(Wiersz z tomu Wiersze i proza 1964–1971)
Na Twoje urodziny jestem sam bezbronny
Broń nakazałem sobie odłożyć ołówek
I tarczę kartki schowałem w szufladę
Tamtą kobietę zwróciłem rodzinie
Osoby dawnych wierszy ode mnie odeszły
I nie mam uroczystej zastawy na stole
I nie ukrywam się za krzakiem drzewka
Czy za zasłoną parującej zupy
I nie mam psa pod stołem z którym bym rozmawiał
I żaden list nie przyszedł Nadawcy umarli
Na wymyśloną im przeze mnie śmierć
Autorzy byli i zabrali książki
I wreszcie nie mam żadnej ojczyzny gdy trup
Pamięci leży w brudach jak zużyta chustka
A tę za oknem właśnie śnieg zasypał
Razem z poezją śmierci i Afryką
Mam tylko wyszczerbioną szklankę po musztardzie
I w butelce spirytus denaturowany
Od którego mózg płonie na fioletowo
Jak zapalona rtęciowa żarówka
Ale jeszcze nie piję go kiedy spod śniegu
Dochodzą do mnie zaklęcia pijanego ludu
Co usiłuje wymusić odpowiedź
Od milczącego na talerzu karpia
Życzę im by się przecież jakoś dogadali
Co się na pewno stanie skoro nawet talerz
Niedługo zacznie mówić ludzkim głosem
I barszcz i bigos i grzyby w kapuście
Ja zanim odkorkuję naleję wypiję
Zanim się z sobą samym podzielę opłatkiem
Skórki od chleba suchego jak wargi
Tymi spierzchłymi tyle Ci opowiem
Począłeś się w kobiecie z wielkiej melancholii
W łonie jak dom ogromny co nie zamieszkany
Sam się zaludnia najpierw echem kroków
Aż magnetycznie skupią się atomy
Począłeś się w kobiecie najbrzydszej na świecie
Co chociaż obdarzona pośladkami dwoma
Piersiami uwieść nie zdołała męża
Teraz się rodzisz żeby mnie zwyciężać
Jacek Łukasiewicz Ćwiczenia na lodzie
(Wiersz z tomu Rytmy jesienne)
Ładna i zgrabna, która na ekranie,
na gładkim lodzie, nie bojąc się wcale,
nim w mojej głowie powstanie pytanie,
ty nagle wpadasz w radosną spiralę.
Coraz tam zimniej, siedzimy, patrzymy,
mając ochotę na gorącą zupę.
A tutaj nagle w samym środku zimy
podwójny aksel z podwójnym tulupem.
A ten twój partner, trochę za wysoki,
nagle się zjawia. Nim się zbiorę w kupę,
dekoncentrują mnie te wasze skoki:
podwójny aksel z podwójnym tulupem.
Niedługo pewnie zamruczę: „Niech skonam,
jeśli nie skonam, to ty padniesz trupem,
kiedy cię widzę, gdy w jego ramionach…”
podwójny aksel z podwójnym tulupem.
Z pilotem w dłoni patrzę na tę galę,
gdy połączona z partnerami w grupę,
jeszcze raz wchodzisz w niezwykłą spiralę.
Zanim wyłączę – spojrzeniem ocalę
podwójny aksel z podwójnym tulupem.
26.XVII
Zuzanna Ginczanka Laurka noworoczna
młodemu architektowi
(Wiersz z t omu Wniebowstąpienie Ziemi )
Jest ci teraz taki sobie rok: 1933
oglądają się starzy za siebie: „jak to czas prędko w dawność
przeleciał”;
a ja myślę sobie, że prędko 1934,
i że pewnie siedzisz przy biurku i ożywiasz logarytmy martwe –
Masz ty pewnie szklane kątomierze
i stalowy rozdwojony cyrkiel
i na białym, gładkim papierze
chcesz proporcję tajemnicza wykryć –
rosną linie płasko-nieruchome,
rosną ściany snobizmowi i nudzie:
pewnie uczysz się budować domy,
w których kiedyś będą się kłócić –
Wiem: umieścisz na domu fasadzie
arcyultranowoczesne kółka
i po długiej z samym sobą naradzie
pomalujesz na czerwono deszczułki;
będą stały twej poezji w poprzek,
twoje domy ludne – a puste
i otrzymasz pochwałę, żeś dobrze
nad łazienką wybudował ustęp. –
A ja myślę sobie: tak, tak – są przemijań niepisane prawa;
głupio byłoby jadać i spać, gdyby czas wciąż na miejscu
zostawał –
Prędko będzie rok 34,
ale był rok 32 –
a 32 jak narty
pozostawił po sobie dwie smugi
(jedną w myślach pozostawił tobie –
drugą krwi mej pozostawił we mnie)
będą szlaczyć się smugi obie,
póki wiatr ich nie zliże zupełnie.
Zatoczyłeś pod niebo łuk
serca cyrklem zakreśliłeś mnie w koło.
A czy teraz byś jeszcze mógł
tyle cudów wbudować w słowo?
A czy teraz jeszcze byś mógł
zmierzyć świat pod kątem miłości
i konstrukcję sztuczek i sztuk
dni rozpiętrzać piękniej i prościej?
No – a wtedy umiałeś mnie zliczyć
tą miłością, której byłeś wart –
no – a wtedy byłeś budowniczym
zamków na lodzie i domków z kart.
Niechże ciebie teraz nauczą melancholię cegłą obtoczyć –
lub pogańczo serdeczne świątynie tak jak dawniej wnosić
w mych oczach –
niech nauczą tęsknoty krużganki z serc rozwijać jak w piosenkach
rozmaryn
i ekierką logiczną i prostą odbudować namiętność z rozwalin –
Roman Honet zimowe porządki
(Wiersz z tomu świat był mój)
zmarły to ciało, w które wchodzi
bóg żeby się przespać. otacza go
mroźna, grudniowa noc, owija
pociąg zatrzymany w polu, kobiety
z latarkami na czołach – małe
kwadraty z mosiądzu i szkła, trzęsące się,
jak gdyby miały w środku ważkę
lub nasienie. przez mrok
przechodzą naraz – modlitwy i wycie, diakoni
z seminarium niosą respirator
i biblię. i talerz, i łyżkę,
i gąbkę. nigdy się nie dowiedzą – zmarły to ciało,
które jest już czyste. po bogu sprząta
ziemia, od tego ją ma
Kora Ta noc do innych jest niepodobna
(Wiersz z tomu Stoję, czuję się świetnie)
Kiedyś tyle miałam w głowie
Na tak, na nie zawsze odpowiedź
Uśmiech nowy, twarz wciąż nową
Na każdy głupi test gotową
Kiedyś tyle miałam w głowie
Uciekałam i płakałam
Brałam wszystko na poważnie
To co dzisiaj jest nieważne
Teraz mówię sercu, aby sercem było
Ta noc do innych jest niepodobna
I leżę cicho, cicho przy twym boku
Godzina mija za godzinę
I już wiem, że spadnie deszcz
Drzewo znów się zazieleni
Choć milknie głos, to krzyczy we mnie
Nie daje mi wytchnienia
I nie pytaj mnie, jak żyć
Czy długo będę z ciebie kpić
Trawa wciąż jeszcze zielona
Moja miłość jest szalona
Teraz mówię sercu, aby sercem było
Ta noc do innych jest niepodobna
I leżę cicho, cicho przy twym boku
Godzina mija za godzinę
wtorek, 23 grudnia 2014
Piotr Adamczyk "Dom tęsknot"
Autor: Piotr Adamczyk
Tytuł: Dom tęsknot
Wydawnictwo: Agora
Rok wydania: 2014
W jednym z wywiadów Piotr
Adamczyk opowiadał o tym, że jako reporter wiele razy rozmawiał z
ludźmi, którzy po wojnie przeprowadzili się z Kresów Wschodnich
na tzw. Ziemie Odzyskane. Pisarz wspominał, że traktowano ich jak
bohaterów, tytułowano pionierami, powstała o nich masa książek i
wszystkie jedną rzecz starannie ukrywały, bo nie można było o
niej powiedzieć przy ówczesnej cenzurze. To tęsknota. Ci ludzie
całe życie tęsknili do Wilna i Lwowa, skąd po wojnie ich
przepędzono.
Tytułowy „Dom tęsknot"
to wrocławska kamienica, której właścicielem był Richard
Freytag. Po wojnie wraz z rodziną został przesiedlony, a kolejne
piętra jego posiadłości zajęli nowi lokatorzy. Są wśród nich
autochtoni oraz osoby przesiedlone z Kresów. Tym co ich łączy to
tęsknoty: za domem, za ojczyzną, za miłością, za powrotem
Niemców do Wrocławia. Piotr, główny bohater, wychowuje się w tym
oryginalnym środowisku i tęskni do swojej miłości zza ściany -
córki przodownika pracy socjalistycznej.
Akcję tej niesamowicie
dowcipnej i wciągającej powieści Adamczyk zbudował wokół
tajemniczego kielicha, który w 1543 roku Marcin Luter podarował
swojemu współpracownikowi Justusowi Jonasowi. Podobno kielich
istniał naprawdę, a bohaterowie „Domu tęsknot" co chwilę o
nim słyszą, niektórzy próbują go odnaleźć, wplątując się
przy tym w niewiarygodne historie.
Książka
Adamczyka to połączenie sagi z powieścią obyczajową i romansem,
są tu również wątki sensacyjne i historyczne. Autor świetnie
sobie radzi na wszystkich literackich poziomach, wykazuje się
nieograniczoną wyobraźnią i poczuciem humoru. Urzekły mnie przede
wszystkim dialogi i nietuzinkowe postaci. Od razu przyszło
skojarzenie z „Pchlim pałacem" Elif Şafak, Adamczyk bowiem
stosuje podobny zabieg- umieszcza swoich bohaterów w zamkniętej
przestrzeni, dodaje do tego tajemnicę, a narratorem czyni jednego z
mieszkańców.
Poznajemy
zatem pana Teofila, który jest redaktorem „Słowa Polskiego",
a w wolnych chwilach pisze powieść złożoną tylko z pierwszych
zdań. Ostanie piętro zajmuje Wieczne Potępienie, kobieta lubiąca
męskie towarzystwo. Dozorcą jest Smok, który przez przypadek staje
się męczennikiem i umiera tragiczną śmiercią. Kamienica zyskuje
w ten sposób swojego świętego. Do tej śmietanki pisarz dorzucił
jeszcze pana Henryczka, dobrotliwego i jowialnego właściciela
fabryki emaliowanych tabliczek, hafciarkę Emanuelę i byłą
zakonnicę Immakulatę, tajemniczą autochtonkę oraz Juliannę,
która przed wojną zakochała się w niemieckim żołnierzu i od tej
pory czeka na jego powrót.
„Dom
tęsknot" to powieść gęsta utkana z zabawnych anegdotek.
Ubawiłam się jak norka, czytając o tym, jak prochy dziadka
głównego bohatera omal nie wylądowały w kanalizacji, o wujku
Hansie, który nie poszedł do wojska i jest jedynym człowiekiem na
świecie, który utopił się w arbuzie, o żołnierzu, który biegał
z odciętą głową ( no tu akurat miałam ciarki, ale nie ze
śmiechu), o tym co można zrobić z gumą do żucia, gdy się nie
wie, do czego ona służy.
Historie
rodzinne przeplatają się z przemianami, jakie zachodzą w Polsce.
Śledzimy zatem życie w PRL-u, wędrujemy ulicami Wrocławia i
przyglądamy się jak wraz z przemianami ustrojowymi, miasto zmienia
się, żyje własnym życiem. Adamczyk nie tylko stworzył
nietuzinkowe postacie, nie tylko porwał gawędami, ale również
świetnie przedstawił życie w PRL-u.
„Dom
tęsknot" to niesamowita podróż przez ulice powojennego
Wrocławia, w którym mieszają się kultury i języki. Lekkie pióro
i dowcipny język są dopełnieniem świetnie skonstruowanej fabuły.
Adamczyk posiada dar opowiadania, zajmując na literackiej scenie
miejsce obok Stefana Chwina i Pawła Huelle.
poniedziałek, 22 grudnia 2014
Porządki przedświąteczne
Siedzę i przeglądam coś na fb. Słyszę, że mój współlokator jednak zdecydował się na sprzątanie swojego pokoju. Krząta się i krząta, coś tam stuka, coś szura. Za chwilę zagląda do mnie do pokoju. W ręce trzyma to:
i się siłuje.
- To chyba jest popsute - mówi i naciska sprzączkę.
Naciska i naciska i nic rzeczywiście nie leci.
- Daj to- odpowiadam.
Przekręciłam zakrętkę z off na on i... no sami wiecie :)
niedziela, 21 grudnia 2014
Magdalena Tulli "Szum"
Autorka: Magdalena
Tulli
Tytuł: Szum
Wydawnictwo: Znak
Litera Nova
Rok wydania: 2014
Śledzę twórczość
Magdaleny Tulli od samego początku. Jej książki są wymagające, to proza
najeżona symbolami, oscylująca między realizmem a surrealizmem. Tulli pisze
przypowieści. O ludzkiej kondycji. Wypływa na głębokie wody podświadomości,
eksploruje tereny powojennych traum, a wszystko to ukrywa pod rozbudowanymi
metaforami. To proza nieepicka, fabularność jest tu zepchnięta na drugi plan,
podstawą staje się słowo i opis. Wyobraźnia gra tu ogromną rolę. Pisarz w takim
modelu staje się prawdziwym demiurgiem i badaczem, który chciałby odkryć
granice możliwości snucia opowieści z samego języka.
Według Tulli
literatura to umiejętność układania pięknych zdań, ale dla pisarki to również
sposób komunikacji z drugim człowiekiem. Wszystkie te cechy widać w jej wcześniejszych
książkach. Pisarka jednak nie jest doceniana przez szersze grono czytelnicze,
zaliczana jest, niesłusznie, do tych autorów, których mogą zrozumieć jedynie
poloniści. To nieprawda, wystarczy tylko odrobina wrażliwości, a światy
kreowane przez Tulli staną przed Wami otworem.
W 2012 roku wyszły
„Włoskie szpilki", książka nietypowa dla twórczości Tulli. To zbiór
opowiadań albo powieść (pisarka w wywiadach mówiła, że i jedno i drugie),
bardzo intymna, z autobiograficznymi wątkami. Tulli odeszła od metafory i
ukryła się za młodą narratorką opowiadającą o swoich relacjach z matką, o
szkolnych traumach, o wykluczeniu. „Szum" to swoista kontynuacja „Włoskich
szpilek", mamy tu bowiem tę samą dziewczynkę, która wiecznie się spóźnia
na lekcje, gubi klucze, nie potrafi biegle czytać, jest wytykana palcami przez
koleżanki, bo ma ojca cudzoziemca i kompletnie brakuje jej społecznych
umiejętności.
Poznajemy więc historię
wykluczonego dziecka, śledzimy czasy podstawówki, ale główny wątek rozgrywa
się, gdy bohaterka jest już dorosłą kobietą, z mężem i dwójką dzieci. Opiekuje
się schorowaną matką, która przeżyła obóz w Auschwitz. Rodzicielka przez całe
życie nie chciała opowiadać, co przeżyła, ale choroba pozbawia ją hamulców,
córka po strzępkach informacji, jakie uzyskuje, zaczyna rozumieć pewne rzeczy,
pewne zachowania.
Bohaterka zawsze
odstawała od reszty, zawsze była gorsza. Znalazła sobie zatem przyjaciela- lisa
z włoskiej czytanki dla dzieci. W powszechnej świadomości to rude zwierzę jest
symbolem przebiegłości. Lis jest mały, ale kruchość fizyczną zastępuje
intuicją, instynktem, sprytem. Wykorzystuje swój węch, umiejętność widzenia
nocą, dlatego udaje mu się upolować kurę albo zadowolić się jajkiem i uniknąć
przy tym postrzelenia przez wściekłego gospodarza. To właśnie lis staje się
przewodnikiem dziewczynki, jej nauczycielem. Wpaja jej proste zasady, dzięki
którym będzie mogła w miarę bezkolizyjnie poruszać się w nieprzyjaznej
rzeczywistości.
Oczywiście zaraz na
myśl przychodzi lis z „Małego Księcia", który pełnił w powieści Antoine'a
de Saint-Exupéry'ego podobną rolę. W „Szumie" lis staje się jednak
postacią rzeczywistą, gdy dziewczynka dorasta, zwierzę zostaje zastrzelone, ale
pojawia się jako mąż bohaterki. To on przejmuje ochronną funkcję i wpaja swej
małżonce przekonanie, że człowiek nie jest stworzony do upokorzeń, ale powinien
umiejętnie wykorzystywać swoje możliwości. Jeżeli trzeba uciekać, uciekaj,
lepiej czasami udawać głupotę, być szczwanym jak lis.
„Szum" to surowa, intymna proza, to książka
rozliczeniowa, próba konfrontacji z traumami rodzinnymi, próba ułożenia sobie w
głowie relacji z matką, która przeżyła obóz, z jej siostrą i synem, który był stawiany za niedościgły ideał, z
ojcem, Włochem, który w czasach PRL-u
był postrzegany jako zjawisko orientalne. To proza skondensowana, skupiająca
jak w soczewce traumę wykluczenia, napiętnowania.
Pod tymi wszystkimi
opowieściami Tulli porusza problem przebaczenia. Tak jak we wcześniejszych
książkach, pisarka zakrywa się metaforą, zaprasza nas w ostatniej scenie do
Sądu Najniższego, na którym spotykamy wszystkie postaci, które w jakiś sposób
zraniły bohaterkę. Obradom przewodniczy lis. Czy w ogóle jest możliwe
przebaczenie? Co zrobić z ciężarem nienawiści? Czy zawsze słabszy musi
przepraszać?
-Ciężar nienawiści... Wiem coś o tym. to jakby twój
krzywdziciel wskoczył ci na plecy i kazał się nieść - mruknął łyżwiarz.
- Właśnie - powiedziałam - I w końcu błagasz los, żeby
zdjął ci ten ciężar z karku. Dopiero kiedy cały staniesz się tym błaganiem,
kiedy zapomnisz, kim byłeś i czego chciałeś, ciężar zniknie. to właśnie jest
przebaczenie. Jedyne jakie znam.
Z książkami
Magdaleny Tulli jest jak z poezją, boimy się po nie sięgnąć z bzdurnym
przekonaniem, że to proza tylko dla wybranych, że nie zrozumiemy tych
wszystkich metafor i odniesień, a wystarczy tylko odrobina empatii, otwarcia się na inny sposób prowadzenia
narracji, na emocje. Warto czasami zmienić przyzwyczajenia czytelnicze i sięgać
po książki z najwyższej półki, a taką niewątpliwie jest „Szum".
Subskrybuj:
Posty (Atom)