Są trzy powody powody,
dla których sięgnęłam po tę książkę.
Po pierwsze nazwisko
autorki. Lubię jej reportaże. Ciekawa byłam kolejnej książki.
Po drugie tytuł.
Bardzo podoba mi się to słówko- soroczka-jest urocze w swoim
brzmieniu. Przy okazji dowiedziałam się co ono oznacza.
Po trzecie ciekawość.
Zainteresował mnie opis na okładce, który mówi o poetyckości
reportażu.
Hm...Bardzo bym
chciała, by osoba pisząca blurba wyjaśniła mi na czym polega
poetyckość tej prozy. Owszem, temat śmierci może i jest poetycki,
ale no bez przesady.
Poetyckość kojarzy mi
się z językiem. Kuźniak jednak całkowicie oddaje głos swoim
bohaterom, a są nimi ludzie starzy, szykujący się na spotkanie z
kostuchą. I owszem niektórzy z rozmówców mówią przepiękną
polszczyzną, aż „słychać” czasami takie typowe dla pokolenia
wojennego zaciąganie. Ale czy to o to chodzi? Nie wiem. Ja nie
zauważyłam liryczności tej prozy, odczułam za to ogromny ładunek
emocjonalny, jaki „Soroczka” ze sobą niesie.
Kuźniak przychodzi do
swoich bohaterów z pytaniem: czy jest pan/pani gotowa na przyjście
śmierci, czy są już przygotowane ubrania na tę jedyną w życiu
uroczystość? I co mnie zaskakuje, wielu z nich (prawie wszyscy)
mają już od dawna przygotowaną garderobę do trumny, co więcej,
niektórzy mają nawet zakupione trumny! Ludzi starszych to jednak
nie dziwi, bo kiedyś takie był czasy, inaczej się podchodziło do
śmierci, można nawet odnieść wrażenie, że była ona oswojona i
ludzie szykowali się do niej jak na spotkanie. Spotkanie z Bogiem.
Tak naprawdę takie
zagajenie rozmowy staje się przyczynkiem do podróży w przeszłość,
odkopywania tęsknot, czasami ponownego przeżywania tragedii. Mocno
mnie poruszyły te wyznania. Większość z bohaterów dzieciństwo i
młodość przeżywali, gdy szalała wojna. Niektóre z tych
wspomnień są bardzo drastyczne, opowiadają o ogromnym głodzie, o
tym, jak człowiek znajdujący się w warunkach ekstremalnych potrafi
posunąć się do niewyobrażalnych czynów (np. zjeść własne
dziecko). Poznajemy tu „wariatkę od wizjera”, która co roku w
święta czeka na swoją rodzinę i wypatruje ją przez wizjer.
Poprosiła fachowca, by zamontował go na wysokości jej twarzy, gdy
będzie w pozycji siedzącej, bo nie ma już sił stać ciągle przy
drzwiach, a na krześle sobie usiądzie i może monitorować
korytarz. Jest kobieta, która ubiera zmarłych do trumny. Lubi, gdy
człowiek wygląda naturalnie, bez mocnego makijażu. Poznajemy
również historię dziewczyny „platerówki”, do tego ciekawe są
opowieści córki wioskowej szeptunki. Jest tych historii kilkanaście
i każda z nich chwytała mnie za serce.
Śmierć jest dla
naszej kultury ciągle tematem tabu. To tak jak mówi w wywiadzie
cytowana przez Kuźniak Maria Janion „Wydaje mi się, że nigdy
jeszcze nie byliśmy pod ta silnym naciskiem kultury masowej, która
przedstawia taki obraz życia, jakbyśmy tego życia w ogóle nie
tracili. Stwarzanie obrazu życia bez utraty to jej podstawowe
oszustwo.” A tutaj dostajemy zupełnie inną rzeczywistość.
Myślę, że stwierdzenie Janion w dużej mierze odnosi się jednak
do ludzi żyjących w miastach, wieś nadal jeszcze zatrzymała się
przy tradycji i kultywowaniu pewnych rytuałów związanych ze
śmiercią. Choć, co dobrze widać w książce Kuźniak, powoli
zaczyna się proces „cywilizowania” wiejskich „zabobonów”.
Rzadko już się zdarza, że ciało po śmierci jest trzy dni
wystawione w domowej izbie, przychodzą „płaczki” i lamentują
nad zmarłym.
Ta książka zostawiła
u mnie posmak dojmującej samotności, jaką odczuwają bohaterowie
„Soroczki”. Jedna z nich mówi wprost o tym, że młodzi mają
swoje życie, starymi ludźmi nikt się nie interesuje, nie mają
potencjału, nie nadążają za światem, dlatego chowają się w
swoich izbach, a niektórzy z własnej woli idą do domu spokojnej
starości, bo tam nie zagraża im narwany świat. Samotność, smutek
i żal, to uczucia tkające klimat tej książki. Choć pojawia się
też spokój i pogodzenie z losem, wyczekiwanie w pokoju na przejście
na drugą stronę.
Są też fragmenty,
które wywołują uśmiech, taki ciepły i rozumiejący, np., gdy
panie opowiadają o swoich strojach przygotowanych do trumny.
Dowiedziałam się z tej książki, że czarny to już niemodny, a iść
do Pana, to przecież nie można w krótkiej spódnicy albo na
pstrokato. I rzecz bardzo ważna, jak nie najważniejsze, koniecznie
trzeba przygotować sobie majtki, bo babcia jednej z bohaterek majtek
nie miała i jak wiatr zawiał (trumna otwarta akurat była) to sami
rozumiecie...No nie wypada.
Dla kogo jest ta
książka?
Na pewno dla tych,
którzy lubią usiąść z dziadkiem, pradziadkiem, babcią,
prababcią, by posłuchać opowieści z ich przeszłości. Dla
ciekawych drugiego człowieka. Dla tych którzy lubią klimat wsi i
tradycyjnych rytuałów, które są lub były tam kultywowane.
Również dla tych, których interesuje rzeczywistość wojenna i
powstaniowa. Dla tych również, których interesują ludzkie
przekonania, zabobony.
Nie jest to książka
lekka i choć ma zaledwie 97 stron (u mnie na czytniku, nie wiem jak
jest w wydaniu papierowym), to jednak nie czyta się tego w jeden
wieczór. To taka proza, która zmusza do zatrzymania się, zadumania
i pochylenia nad losem pokolenia, które powoli odchodzi do lepszego
świata.