Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

środa, 30 kwietnia 2014

Gavin Extence "Wszechświat kontra Alex Woods"


 


Autor: Gavin Extence

Tytuł: Wszechświat kontra Alex Woods

Przekład: Łukasz Małecki

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

Rok wydania: 2014





Zawsze łatwiej podporządkować się ogółowi, ale wiara w zasady zakłada, że należy robić to, co słuszne, a nie to, co łatwe.

(Pan Peterson)



Siedemnastoletni Alexander Morgan Woods został zatrzymany na granicy w Dover. Zachowywał sie dziwnie, siedział bez ruchu i słuchał głośno muzyki klasycznej. W samochodzie znaleziono spory woreczek marihuany, niebagatelną sumkę pieniędzy oraz pasażera w nieco odmiennym stanie, Pan Peterson bowiem podróżował w urnie, zażywając już świętego spokoju. Tak zaczyna się historia, która wbrew pozorom ma racjonalne wytłumaczenie i by ją zrozumieć musimy cofnąć się wraz z bohaterem siedem lat wstecz. A wtedy...



... meteoryt wielkości pomarańczy przebija się przez dach domu Woodsów i uderza dziesięcioletniego wówczas Alexa w głowę. Chłopak zapada w dwutygodniową śpiączkę, a gdy się budzi jest najsłynniejszym dzieciakiem na świecie. Nic dziwnego, jako jedna z dwóch osób w historii przeżył uderzenie odłamkiem planetoidy. Po tym doświadczeniu pozostała chłopcu padaczka psychomotoryczna, blizna na głowie oraz skłonności do filozofowania.



Poznanie Pana Petersona, starego Amerykanina, weterana wietnamskiego, działacza Amnesty International, który po śmierci żony zaszył się w swoim gospodarstwie jest dla Alexa początkiem prawdziwej przyjaźni. Pan Peterson zaraża chłopca swoją pasją do książek Kurta Vonneguta. Wydawać by się mogło, że więź, jak się między nimi zawiązuje będzie relacją dziadek-wnuk, ale szybko Pan Peterson zaczyna traktować Alexa jak równego sobie. Stąd zyskuje partnera do dyskusji o sprawach egzystencjalnych. W ten sposób Extence porusza w swym świetnym debiucie prozatorskim problemy pacyfizmu, moralności, ale to są tylko wątki poboczne.



Dla mnie głównymi problemami, które nurtują autora są indywidualizm i eutanazja. Brzmi poważnie i ciężkostrawnie? Na pewno, ale zapewniam was, że wyobraźnia Extenca i jego sprawność literacka jest na tak wysokim poziomie, że nie będziecie chcieli skończyć książki.  Dlaczego?



Jest w niej mnóstwo angielskiego humoru, rewelacyjne dialogi, do tego każda z postaci to mocno zindywidualizowana osobowość, której nie można zapomnieć.



Pełno dziwaków w tej powieści, bohaterowie to ludzie, którzy odstają od społeczeństwa. Już nawet nie chodzi o to, że Alex zarobił meteorem w głowę, ale jego postawa życiowa, prostolinijność, urocza naiwność w podejściu do wiedzy jest dość niespotykana u dziesięciolatków. W tym wieku chłopcy raczej uganiają się za piłką, a nie zaczytują książkami o wszechświecie i nie zakładają Świeckiego Kościoła Kurta Vonneguta, gdzie rozmawiają o książkach tego amerykańskiego pisarza.



Swój swego przyciągnie, więc nic dziwnego, że oprócz Pana Petersona, Alex zaprzyjaźnia się z oryginalną nastolatką Ellie, będącą połączeniem stylu emo z gotką. Klnie jak szewc, ale to właśnie ona, choć zupełnie nie rozumie wywodów młodszego przyjaciela, staje się osobą, która ściąga go nieco na ziemię.



Następna w kolejce jest matka Alexa, tarocistka prowadząca sklep okultystyczny. Kobieta samotnie wychowuje syna, a do pomocy ma dwie lesbijki. Jak widać młodzieniaszek od najmłodszych lat jest otoczony samymi kobietami, co na pewno ma również wpływ na jego postrzeganie rzeczywistości.



Co tu dużo mówić, pokochałam wszystkich miłością szaloną i im byłam bliżej końca historii Alexa, tym bardziej nie chciałam jej zakończyć. Extence stworzył bowiem powieść niesamowitą, ciepłą, ale też i smutną.



„Wszechświat kontra Alex Woods" to opowieść o próbach radzenia sobie z samotnością, to postawienie pytania o to, na ile możemy decydować o swoim życiu i o jego zakończeniu, to również historia przepięknej przyjaźni i jej granic.



Książka porusza trudny temat eutanazji, ale nie jest to naszpikowana moralizatorskimi tezami narracja. Extence z dystansem podchodzi do problemu, wykazuje się przy tym subtelnością, nie narzuca swojego poglądu, ale stara się ująć problem z rożnych perspektyw.



Zawsze podchodzę z nieufnością do książek, które wydawca promuje jako jedną z najlepszych powieści jakie kiedykolwiek będzie dane mi przeczytać. Tym razem jednak zaryzykowałam i muszę przyznać, że...tak to jest TA książka, stawiam ją na mojej półce z lekturami, bez których życie byłoby mniej znośne.






poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Port Wrocław- tryb męski


Tak jak pisałam w poście poniżej, sobotni wieczór spędziłam w męskim, doborowym gronie.

Niestety, nie udało mi się dotrzeć na spotkanie z ukraińskimi pisarzami - Ołeksandrem Irwańcem i Andrijem Lubką, czego nie mogę przecierpieć, bo podobno było zabawnie.

Trafiłam za to na cykl „Tryb męski", bo zależało mi bardzo na spotkaniu z Wojciechem Bonowiczem. I, o ironio, akurat ten poeta nie dotarł do Portu. Prowadząca spotkanie Anna Marchewka przeprosiła w imieniu nieobecnego gościa, tłumacząc, że zatrzymały go obowiązki związane z przygotowywaniem „Dni Tischnerowskich" w Krakowie. No cóż...Musiałam się zadowolić mową pochwalną na część Bonowicza wygłoszoną przez moderatorkę oraz nagranym głosem poety czytającego wiersze ze swego ostatniego tomu „Echa".

Na szczęście kolejnych dwóch gości nie zawiodło. Na scenie pojawił się Krzysztof Jaworski. 
Lubię jego wiersze, choć naszpikowane są wulgaryzmami, ale ostatni tomik „Do szpiku kości" stanowi swoisty rozrachunek z chorobą nowotworową. Jaworski przeczytał kilka utworów, na sali od czasu do czasu słychać było śmiech, bo poeta ma dar do ironicznego opisu rzeczywistości, potrafi wyłapać to, co istotne. Czepia się stereotypów i tworzy z nich scenki rodzajowe, ale tak naprawdę te wiersze, mocno sprozaizowane, stawiają, jak to podczas rozmowy zauważyła Anna Marchewka, obok często pojawiającego się w tytułach pytania „dlaczego?", również pytanie o tożsamość. I można by pociągnąć w dyskusji ten wątek, ale prowadząca musiała podporządkować sie portowemu tematowi relacji literatury i płci, więc zaczęła wypytywać gościa o płeć jego twórczości. No cóż...temat trudny i chyba w tym roku miałam szczególne szczęście do trafiania na spotkania, na których prowadzący nie potrafili poradzić sobie z moderowaniem rozmowy. Pytania były zbyt rozbudowane, że już nawet ja traciłam wątek.

Po Jaworskim na scenie pojawił się Jacek Podsiadło, który na Porcie obchodził swoje 50. urodziny. Przy czym poeta zaznaczył, że tak naprawdę on urodzin nie obchodzi od dłuższego czasu, ale skoro organizator tak sobie wymyślił, to niech mu będzie. 
Gość z góry zaznaczył, że nie będzie mówił o gender, bo odmówił udziału w podobnej dyskusji w Toruniu i jakby ktoś się dowiedział, że we Wrocławiu wypowiadał się na ten temat, to już nie miałby jak się wymigać. Rozmowa, poprzedzona czytaniem wierszy z antologii „Być może należało mówić" w wyborze Piotra Śliwińskiego, dotyczyła twórczości Podsiadły. Mimo wcześniejszego zarzekania się, że jubilat nie ma zamiaru mówić o płci, prowadzącej udało się pokierować rozmowę na zakazane tematy. Podsiadło oświadczył, że pisze w pierwszej osobie, jako facet, ale dla niego nie ma problemu z końcówkami i jak ktoś chce, to może sobie te wiersze poprzekształcać na żeńskie podmioty liryczne.  Czas jednak naglił i należało skończyć krótkie wypytywanie.

Trudno mi oceniać tegoroczny Port. Wśród starych projektów pojawił się nowy pomysł czytania wierszy debiutantów na wrocławskim rynku. Nie wiem jak to wyszło, bo nie mogłam uczestniczyć w tym wydarzeniu, poszłam jedynie na to, co już znałam, dlatego niczym nie byłam zaskoczona. Spotkania z zaproszonymi gośćmi odbywały się według ustalonego od lat schematu i to mi odpowiada, bo nie było czasu na dygresje. Krótko, zwięźle i na temat. Z tym, że temat w tym roku chyba jednak okazał się zbyt trudny, a może organizator dobrał nieodpowiednich gości? Na spotkaniach, w których uczestniczyłam pisarze jakoś nie bardzo chcieli mówić o niebezpiecznych związkach literatury i płci. Jakieś to takie wymuszone było i sztuczne. Ale, podkreślam jeszcze raz, nie mogę odnieść tego wrażenia do całego Portu, bo na niewielu projektach byłam.

Podobała mi się muzyka, lekko sącząca się tle, wizualizacje na telebimach, które nie rozpraszały i świetnie wpasowały się w nastrój czytanych utworów.

Publiczność również dopisała, jak co roku. Ciekawe co też Artur Burszta, dyrektor festiwalu, wymyśli za rok, wszakże to będzie okrągła dwudziestka.

sobota, 26 kwietnia 2014

Tryb żeński, czyli piątkowy wieczór w Porcie Wrocław



Wczoraj rozpoczęła się 19. edycja Portu Wrocław, jednego z największych międzynarodowych festiwali poetyckich. Niestety, ze względu na prozę życia, nie mogę uczestniczyć we wszystkich wydarzeniach, a program jest ciekawy.

Dyskusja na temat gender, która przelała się przez nasz kraj nie ominęła również Portu, dlatego w tegorocznej edycji tryb żeński miesza się z trybem żeńskim, ale co z tego wyniknie?

Wczorajszy wieczór spędziłam w wyborowym kobiecym towarzystwie. 
Zaczęło się od projektu "Nowe sytuacje", który w założeniu ma spotkanie trzech odmiennych osobowości poetyckich. Zaproszeni goście różnią się między sobą wiekiem, doświadczeniem, poetycką ekspresją, tematami, jakie podejmują w swojej twórczości. 
Na scenie pojawiła się najpierw Justyna Bargielska. Scenariusz wieczoru prosty- Karol Maliszewski, moderator spotkania, zagaja rozmowę, następnie oddaje głos poetce, by ta przeczytała kilka swoich wierszy.
Bargielska opowiedziała publiczności sen, który miała przed przyjazdem do Wrocławia. Śniło jej się, że siedzi na oświetlonej scenie,  nie widzi publiczności, czyta jeden wiersz, drugi, ale nie ma reakcji. Obudziła się zlana potem, bo tak bardzo chciała, by te wiersze się podobały, a nikt nie reagował. 
Swym snem podzieliła się również kolejna poetka - Joanna Mueller. Najstarsza córka uciekła i nie mogła jej odnaleźć dlatego poetka zdecydowała się przeczytać fragment baśni o znikającej córce, który znalazł się w jej najnowszym tomiku.
I w końcu najmłodsza Martyna Buliżańska, debiutująca tomikiem "moja jest ta ziemia".  

 I o ile twórczość Bragielskiej i Mueller jak najbardziej wpisuje się w moje poetyckie gusta, o tyle z buliżańska jest mi jakoś nie po drodze. Mamy chyba inne wrażliwości, choć przyznać muszę, że czytań słuchało się świetnie. W tle muzyka Stefana Wesołowskiego, gdańskiego artysty, który łączy ze sobą muzykę klasyczną z elementami muzyki klubowej.  Takie połączenie poezji i stonowanych nut odprężyło mnie, a do tego jeszcze nienarzucające się wizualizacje wyświetlane na telebimie dopełniły błogości mej.

Niestety po udanych czytaniach nastąpił moment klęski. Kolejne spotkanie w ramach "Języków obcych" prowadził Michał Nogaś, mój ulubiony Trójkowy dziennikarz. 
Uwielbiam jak Nogaś z ekscytacją opowiada o książkach, dlatego byłam przekonana, że spotkanie z ukraińskimi pisarkami - Natalią Śniadanko i Dzwinki Matijasz będzie wisienką na torcie. Niestety, w moim odczuciu prowadzący kompletnie nie dał sobie rady z tematem. Może był zmęczony?  Pytania były tendencyjne, powtarzały się, oj Panie Michale, tego się nie spodziewałam. Niestety na spotkanie nie dotarła druga z pisarek, choroba zatrzymała ją bowiem w Kijowie. Udało się jednak połączyć z nią telefonicznie. Dzwinka opowiadała o swoich uczuciach dotyczących sytuacji na Ukrainie, o strachu, o doświadczeniu śmierci. Słuchałam jej i miałam ciarki. Na sali zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Po odtworzeniu nagrania Nogaś wrócił do rozmowy z Natalią Śniadanko. Pisarka przeczytała fragment swojej powieści "Lubczyk na poddaszu".
I tak oto w trybie żeńskim minął piątek. Dziś natomiast spotkanie w męskim towarzystwie.

czwartek, 24 kwietnia 2014

Z panią to bym się szmapana napił

Rano dowiedziałam się, że nie żyje Tadeusz Różewicz. Smutno. Miał 92 lata i dzisiaj już na pewno hula sobie w niebie z Wisławą Szymborską, Zbigniewem Herbertem i z Czesławem Miłoszem. Aż zazdroszczę Aniołom, że takie doborowe towarzystwo się im zebrało. Dam sobie rękę uciąć, że Szymborska na dzisiejszą okoliczność przygotowała jedną ze swoich loteryjek, więc na pewno Pan Tadeusz nie będzie się nudził.

A ja, cóż, bardzo miło i ciepło wspominam Poetę. Kilka razy miałam okazję podać mu dłoń. Był niezwykle szarmancki i dowcipny. Pamiętam, że podczas promocji "Kup kota w worku" Pan Tadeusz dzielnie odpowiadał na pytania, choć już pod koniec spotkania był zmęczony, a tu jeszcze trzeba podpisać książki. Siedział przy tym stoliku otoczony czytelnikami, ledwo powietrza mógł złapać, taki tłok się stworzył. I ja w kolejce stałam, ale tak mi się go żal zrobiło, bo nikt nawet mu wody nie nalał, a to było w 2008 roku, Pan Tadeusz miał wtedy 87 lat!
Podeszłam i zapytałam, czy nie ma ochoty wody  się napić, to mu naleję, a on tak mi w oczy popatrzył i powiedział:
- Z panią to ja bym się szampana, nie wody, napił.

środa, 23 kwietnia 2014

Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich


„ Książki to nie tylko prosta suma naszych marzeń, nasza pamięć. Dają nam także możliwość wykraczania poza samych siebie. Niektórzy ludzie uznają czytanie wyłącznie za rodzaj ucieczki - ucieczki z 'prawdziwego' świata codzienności do domeny wyobraźni, uniwersum książek. Książki są czymś znacznie więcej. To sposób na osiągnięcie pełni człowieczeństwa."

Susan Sontag, A Letter To Borges (1996). Z przedmowy do książki „Myśl to forma odczuwania. Susan Sontag w rozmowie z Jonathanem Cottem".


piątek, 18 kwietnia 2014

Wesołych!

ks. Jan Twardowski "Wiem"  

Teraz wiem
że musisz być
przeraźliwie doskonały
wieczny i nieśmiertelny
nierozpoczęty i nieskończony
zbawiający bo umiejący słuchać
skoro nie lękałeś się umierać z miłości
skoro nie bałeś się być słabym
oddychać ciężko po każdym złudzeniu
być zbitym na kwaśne jabłko


Kochani moi, niech pogoda ducha Was nie opuszcza nie tylko na ten świąteczny czas. Wiosenności i tysiąca powodów do uśmiechu od ucha do ucha. To co wesołe niech na wierzch wychodzi, niech promienieje, a to co najważniejsze, niech się w sercu zakorzeni. Wszystkiego dobrego.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Egon Erwin Kisch " Jarmark sensacji"



 


Autor: Egon Erwin Kisch
Tytuł: Jarmark sensacji
Przekład: Stanisław Wygodzki
Wydawnictwo: Agora S.A.
Rok wydania : 2014




Kryminalne zagadki Pragi

Egon Erwin Kisch nazywany był „szalejącym reporterem". „Jarmark sensacji" to autobiograficzny zapis początków, jakie stawiał młody dziennikarz. Kisch opisuje swoje perypetie związane z pracą w „Bohemii" w dziale kryminalnym.  Opowieści te czyta się jak świetną sensacyjną powieść. Jej bohaterowie to osoby, które z prawem mają na bakier, ale to nie o nich chodzi, bo w centrum wydarzeń jest zawsze autor, który z epickim zacięciem opowiada o pozyskiwaniu tematów, o odkrywaniu prawdziwych zbrodniarzy i afer. Co tu dużo mówić - nieco się nam ten Egon przechwala, ale za to rozrywki dostarcza przedniej.

Te krótkie wspomnieniowe teksty są mini-arcydziełami. Kisch świetnie operuje detalem, prezentuje najwyższy poziom reporterskiej profesji. Język jest plastyczny i najeżony trafnymi porównaniami.  Konstrukcja tekstów dopracowana do perfekcji, nie tam jakieś postmodernizmy, zakrętasy narracyjne, że czytelnik czasami sam już nie wie, w którym miejscu się znajduje. U Kischa każdy szczegół, postać, fakt ma swoje miejsce, ciekawe dygresje nie wybijają z rytmu - już dawno nie czytałam tak świetnie skonstruowanych i ciekawych tekstów.

Ten poeta faktu szukał tematów w różnych miejscach, przede wszystkim źródłem informacji była giełda, którą Kisch opisuje z charakterystycznym dla siebie ironicznym dystansem. Przytacza zabawne anegdotki np. o Jaroslavie Hašku, który wymyślone historie sprzedawał na dziennikarskiej giełdzie za cztery kufle Pilznera, o starym Lobingu piszącym przez czterdzieści lat wstępniaki uważającym telegraf i telefon za pachołki diabła, natomiast maszynę do składania czcionek za fortepian tegoż. Bo należy wspomnieć, że za czasów Kischa nie było jeszcze drukarni wyposażonych w nowoczesne maszyny. W redakcjach pracowali zecerzy, którzy skrupulatnie składali czcionki.

W świetnym wstępie Mariusz Szczygieł przytacza wypowiedź samego autora: Gdy jadę w tramwaju coś zmusza mnie do tego, bym się dowiedział, jaką książkę czyta ów pan w przeciwległym kącie wozu. Śledzę jakąś parkę na przestrzeni kilku ulic, aby się dowiedzieć, jakim mówi językiem. Zaglądam do cudzych okien, odczytuję wszystkie szyldziki na drzwiach mieszkań w kamienicy, do której przybywam w odwiedziny, szukam na cmentarzach znajomych nazwisk. Obojętnych mi ludzi wypytuję o ich życie. Niezwykłe nazwy ulic zmuszają mnie do zastanowienia się dlaczego one właśnie tak brzmią. chciałbym przetrząsać każdą rupieciarnię i każdy stos starych papierów. Każde Wstęp wzbroniony nęci mnie do przekroczenia zakazu, każda tajemnica zachęca do jej zgłębienia.  Jest to jedna z podstawowych cech, którą powinien posiadać reporter - ciekawość.  Drążenie tematu, wchodzenie kominem, gdy drzwiami nie wpuszczą, a okno też zamkną, wciskanie nosa w niebezpieczne historie, to wszystko Kisch posiada i dzięki tym cechom zdobywa tematy, które na pozór nieciekawe przerabia w sensacje mistrzowsko obrobione literacko.

Poznajemy zatem historię Szubienicznej Toni, prostytutki, dekonspirujemy pułkownika Redla, szefa Sztabu Generalnego, który okazał się szpiegiem, wysłuchujemy historii matki przekonanej, że w genach przekazała synowi mordercze zapędy. Do tego na deser Kisch częstuje nas lekko zarysowanym tłem polityczno-społecznym. Pisze o różnicach między Czechami i Niemcami, o pobycie w wojsku i o ślepym Metodym, podwórkowym śpiewaku, który w swych balladach opowiada historię Czech.

Według Egona Erwina Kischa reportaż to suche sprawozdanie podniesione do poziomu sztuki. Tym kim Kafka był dla współczesnej prozy, Kisch stał się dla reportażu - pisze Mariusz Szczygieł. A przecież z takim znawcą kultury czeskiej i wybitnym znawcą i uprawiaczem gatunku sprzeczać się nie wypada.

Polecam bardzo, baaardzo.