Autor: Hubert
Klimko-Dobrzaniecki
Tytuł: Grecy
umierają w domu
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2013
W 1949 roku po
przegranej wojnie domowej większość Greków musiało uciekać z kraju. Część
partyzantów i uchodźców z Peloponezu wyemigrowało do Polski - do Wrocławia,
Zgorzelca, Świdnicy i do Bielawy. Wielu z nich po 1975 roku wróciło do ojczyzny,
ale niektórzy pozostali w Polsce. O tym epizodzie niewielu z nas wie, ale
dzięki Hubertowi Klimko - Dobrzanieckiemu ta historia nie będzie zapomniana.
Taki już przywilej pisarza, by ocalać od cudu niepamięci.
Główny bohater-Sakis
Sallis - ponad pięćdziesięcioletni pisarz wyjeżdża na stypendium do Domu
Literatury i Przekładu w Lefkes. To właśnie tutaj mężczyzna próbuje zmierzyć
się ze swoją przeszłością. Istotną rolę odgrywa jego ojciec zapisany w pamięci
jako zmitologizowany Posejdon, zdobywca lądów i wysp: Ojciec był wszystkim. Filozofem, sportowcem, żeglarzem, wojownikiem,
klaunem, cwaniakiem i wynalazcą. Wynalazcą, bo był najlepszym na świecie
poszukiwaczem i odkrywcą substytutów. Jako dziecko Sakis darzył go uczuciem
szczególnym, jednak tak naprawdę go nie znał.
Rodzice bohatera
wyemigrowali z Grecji i osiedlili się w Bielawie. Sakis próbuje odtworzyć
historię matki i ojca, choć, gdy jeszcze żyli, nie byli zbyt wylewni. Dlatego
pisarz musi polegać na swojej pamięci, na relacjach innych. Wraca zatem do lat
dziecinnych, wspomnienia jego są zmitologizowane. Przypomina sobie dawne
miejsca, gdzie ojciec był hersztem mafii taksówkowej, niestrudzonym
poszukiwaczem cykad, amatorem ciasteczek i wiecznym marzycielem, matka
natomiast była tym pomostem między bajkową rzeczywistością swego męża, a
zewnętrznym światem. To ona wiązała koniec z końcem, a z ziemniaków i cebuli
potrafiła wyczarować magiczne potrawy, które przywodziły na myśl ich rodzinny
kraj.
Ale, żeby nie było
za sielankowo i zbyt nostalgicznie, nasz autor zasadza się z hakiem na
czytelnika i proszę bardzo Sakis zupełnie przypadkowo odkrywa rodzinną
tajemnicę, która nie bardzo pasuje do jego wizji.
I muszę szczerze przyznać,
że ów chwyt zastosowany przez Klimko-Dobrzanieckiego jest mocnym zakończeniem i
dobrą puentą. Lubię, gdy powieść, która wydaje się przewidywalna, toczy sie
swoim powolnym narracyjnym tempem, a tu nagle-bach!- i oczy jak pięć złotych,
no bo jak to tak Panie Autorze? Tak sobie z bohatera zakpić?
„Grecy umierają w domu" to nie tylko
powieść o mitologizacji dzieciństwa i ojca, to również problem tożsamości.
Rodzice Bohatera są Grekami, ale Sakis urodził się już w Polsce, kim więc jest?
Trochę mnie bolało, a na samym początku
bardzo, że jestem bez tożsamości, że jestem Grekiem bez właściwości-
wyznaje. W Grecji traktowany i określany z pejoratywnym wydźwiękiem jako Polonus,
w Polsce natomiast był Grekiem. Sakis jest wykorzeniony, bo w jednym i drugim
kraju traktowany jest jak obcy.
Jest jeszcze Dom
literatury i Przekładu, do którego co roku zjeżdżają się pisarze i
krytycy. Hotel stanowi enklawę, która
oddalona jest od wielkomiejskiego zgiełku. Życie toczy się w nim swoim tempem,
a jedynie w tle słyszymy echa nadciągającego kryzysu ekonomicznego i zamieszek.
Bywalcy to oryginały od podstarzałego lovelasa, który łapie młode panienki na
swój literacki talent, przez autystycznego nieco poetę, po roześmianą Eris
uwielbiającą gotować.
„Grecy umierają w
domu" to proza nieco melancholijna i nostalgiczna, ale pisana żywym
językiem. Klimko-Dobrzaniecki bawi się
frazą, rymuje, nadaje odpowiedni rytm narracji, dlatego powieść połyka się
jednym tchem. Bo gdy forma i treść idealnie ze sobą współgrają, to znaczy, że
pisarz odwalił kawał dobrej roboty. A tak właśnie jest w tym przypadku.
W radiowej Dwójce słuchałam wywiadu z autorem. Historia przez niego opowiedziała jest mi bliska przez przyjaciół, których dziadkowie też są greckimi emigrantami, stąd pewnie tym bardziej mam wielką potrzebę przeczytania tej książki.
OdpowiedzUsuńTo taka zmitologizowana opowieść, nieco śchulzowska, ale świetnie napisana. Polecam
UsuńCzytałam już kilka recenzji tej książki i faktycznie wydaje się propozycją kuszącą. Tym bardziej, że obituje w niespodzianki fabularne. Bardzo ciekawa historia. Musiała być tym Gregom bardzo zimno w Polsce. Spróbuję i posmakuje prozy pana H.K.-D. :) Serdeczności
OdpowiedzUsuńMi się bardzo podobała, lubię książki, które zaskakują
UsuńWłaśnie zamówiłam, obyś miała rację.;)
OdpowiedzUsuńHmmm. no mi się książka podobała, ale nasze gusta raczej są rozbieżne ;) Mam nadzieję, że tym razem będziemy miały podobne odczucia :)))
UsuńBornholm średni mi się podobał, ale Kołysanka - bardzo. Na dwoje babka wróżyła.;)
UsuńA ja nie czytałam Bornholmu, ale za to Rzeczy pierwsze mi się podobały
UsuńDopiero z dużym opóźnieniem uprzytomniłam sobie, że Rzeczy też czytałam. I nawet mi się podobały.;)
UsuńNo to mam nadzieję,że "Grecy" też Ci się spodobają, to tak jakby uzupełnienie, tak mi się wydaje, Rzeczy pierwszych. Tylko tutaj pisze o swoim ojcu.
Usuń" Ale, żeby nie było za sielankowo i zbyt nostalgicznie, nasz autor zasadza się z hakiem na czytelnika i proszę bardzo Sakis zupełnie przypadkowo odkrywa rodzinną tajemnicę, która nie bardzo pasuje do jego wizji.
OdpowiedzUsuńI muszę szczerze przyznać, że ów chwyt zastosowany przez Klimko-Dobrzanieckiego jest mocnym zakończeniem i dobrą puentą. Lubię, gdy powieść, która wydaje się przewidywalna, toczy sie swoim powolnym narracyjnym tempem, a tu nagle-bach!- i oczy jak pięć złotych, no bo jak to tak Panie Autorze? Tak sobie z bohatera zakpić?"
A ja właśnie tutaj zgrzytałem zębami i rwałem włosy z głowy, bo ta powieść jak żadna inna zasługiwała na happyend. Nie pamiętam żeby ostatnio było mi tak szkoda jakiegoś bohatera jak Sakisa właśnie. Nie można robić takich rzeczy swoim bohaterom, ale przede wszystkim swoim czytelnikom, bo zejdą na zawał :-) "Grecy..." to moja pierwsza powieść Dobrzanieckiego i autora ten od razu trafił na moją listę "must watch, must read". Pozdrawiam
heeheheheh, to bardzo budujące czytać, że książki wzbudzają tyle emocji :) Też tak reaguję :) A Klimko-Dobrzaniecki, to świetny pisarz, polecam "Rzeczy pierwsze". Pozdrawiam
Usuń