Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

wtorek, 30 czerwca 2015

Literacki lipiec



Od pięciu lat Wrocław bierze udział w Miesiącu Spotkań Autorskich. To specyficzny festiwal dla każdego, kto kocha książki i lubi spotkania z autorami. Pomysł na tę imprezę zrodził się w głowach Czechów, później dołączyli do nich Słowacy i w końcu Polska. A odbywa się to tak: przez cały lipiec, codziennie są po dwa spotkania z autorami. Na pierwszym gościem jest zawsze któryś z pisarzy pochodzący z krajów organizujących festiwal, czyli z Polski, Czech lub Słowacji. Na drugie spotkanie zapraszani są goście z kraju, który jest w danym roku gościem honorowym (w tym roku jest to Ukraina). Wieczory mają jeden schemat: pisarz czyta fragmenty swojej twórczości, później jest rozmowa i pytania publiczności. O moich zeszłorocznych szwendaniach literackich możecie sobie poczytać klikając na samym dole bloga w zakładkę "Miesiąc Spotkań Autorskich 2014".
A w tym roku...no cóż, niech żałują ci, co ich nie będzie, bo grono zaproszonych gości jest zacne. 
Cały program możecie znaleźć TUTAJ.

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Magdalena Kicińska "Pani Stefa"






Autorka: Magdalena Kicińska
Tytuł: Pani Stefa
Wydawnictwo: Czarne
Seria: Reportaż
Rok wydania: 2015



To nie jest biografia, to jedynie szkic, zarys postaci, więcej w nim pytań, niż odpowiedzi. Nic po niej nie zostało, jakby jej nigdy nie było* - mówi Szlomek, wychowanek Domu Sierot, który mieścił się w Warszawie przy ulicy Krochmalnej 92. To był znany adres, wszakże dyrektorem ośrodka był Janusz Korczak, on był matką tych dzieciaków, ona zaś ojcem.

Stefania Wilczyńska, szara eminencja, zawsze w cieniu Doktora, ale Magdalena Kicińska postanowiła wydobyć na światło dzienne jej osobę. Już nawet okładka książki sugeruje, że to Pani Stefa będzie tematem rozmów i dociekań młodej reporterki - Korczak na zdjęciu jest nieco rozmyty i widać tylko połowę jego sylwetki, Wilczyńska też jakby z boku, ale jej postać widać w całej okazałości.

Łatwo zapewne nie było. Niewiele dokumentów się zachowało, więc Kicińska próbuje pozlepiać osobowość Wilczyńskiej zaglądając do listów, które jej bohaterka pisała regularnie do swej przyjaciółki Fejgi Lifszyc mieszkającej w Palestynie, do dzieci, gdy wyjeżdżała do Palestyny, przeglądając artykuły jej autorstwa, przerzucając oficjalne pisma pisane przez Wilczyńską w sprawie  Domu Sierot oraz rozmawiając z żyjącymi jeszcze wychowankami Domu Sierot. Wielu ich nie zostało. Jak więc stworzyć portret kogoś, o kim nie zachowało się bogate archiwum? Kicińska udowodniła, że można.

Oschła, szorstka, niesprawiedliwa, nieugięta, pamiętliwa, apodyktyczna, może nieco wyrafinowana, rzadko okazywała czułość: - Nie żeby się nie uśmiechała- tłumaczy Szlojme- Zdarzało się jej uśmiechać, zdarzało i śmiać. Tylko, że ten śmiech nie był u siebie. Był u Stefy gościem, który przychodzi z daleka i nie wie co ze sobą zrobić. Tak jakby się bała, że uśmiechem podważy swój autorytet. Dzieci się jej trochę bały, ale też bardzo ją szanowały. Pojawiała się nagle, miała dar bezszelestnego poruszania się, niczym duch. By wiedzieć kiedy nadchodzi, wychowankowie wpadli na pomysł, by poprzyszywać do jej fartucha dzwoneczki.

Ciepła, czuła, troskliwa, wrażliwa, oddana, pragnąca bliskości: najlepsze, co może zrobić człowiek, to jest zrobić innego człowieka mniej samotnym - pisała w jednym z listów. Bo w listach jest zupełnie inną kobietą. Czy to możliwe, by w jednej osobie tyle sprzeczności było? Z listów do dzieci, do Fejgi wyłania się zupełnie inny portret. Kicińska zestawia dwa źródła wiedzy o swojej bohaterce i w ten sposób pokazuje złożoność osobowości Wilczyńskiej? A może w Domu Sierot musiała przywdziewać maskę, by mieć nad wszystkim kontrolę?

Była też zagubiona i samotna. Kicińska nie zajmuje się jednak relacją Wilczyńskiej i Korczaka, chociaż aż kusi, by ten temat podjąć. Doktora w tej opowieści nie ma, pojawia się jedynie w kilku zdaniach. Jej zagubienie daje się odczuć, gdy wyjeżdża do Palestyny, a po powrocie nie może sobie znaleźć miejsca w ośrodku. Czuje się coraz bardziej wyobcowana, choć stale utrzymuje kontakty z byłymi wychowankami. Z jednej strony chce zostać w Warszawie, z drugiej ma już wszystkiego dość i chce się wyprowadzić za granicę. Jest rozdarta i nieszczęśliwa i coraz bardziej zmęczona.

Książka Kicińskiej ma wielu bohaterów, wśród nich jest Dom Sierot, który oficjalnie został otwarty w 1912 roku. Reporterka przedstawia losy poszczególnych wychowawców, niektórych dzieci (ujmujący jest dziennik dziewczynki, która była ukochaną podopieczną panny Esterki, jednej z wychowawczyń), opisuje zasady panujące w ośrodku, przez lata śledzi jego historię. Kicińska skupia się również na tle polityczno-społecznym, szeroko opisuje sytuację Żydów przed wojną i w czasie wojny, zwraca uwagę na szerzący się antysemityzm.

Wiele już było prób wyciągnięcia Wilczyńskiej z cienia Korczaka. O jej miejsce w przestrzeni publicznej ubiegały się m.in. Magdalena Środa, Sylwia Chutnik, a Fundacja im. prof. Mojżesza Schorra ogłosiła dzień 8 marca 2012 roku Dniem Stefanii Wilczyńskiej, jednak wniosek o upamiętnienie pedagożki nazwaniem jej imieniem ulicy Komisja do spraw Nazewnictwa Miejskiego Rady Warszawy oświadczyła, że nie powinno się wyróżniać postaci Stefanii Wilczyńskiej, nie upamiętniając równocześnie postaci Janusza Korczaka. A dlaczego nie? Książka Magdaleny Kicińskiej udowadnia, że bez tej kobiety, nie byłoby Korczaka, gdyby nie ona, Doktor nie miałby czasu na swoją pedagogiczną i literacką działalność. I choć opowieść młodej reporterki stawia więcej pytań niż odpowiedzi, to jednak jest kolejną próbą, udaną próbą, zwrócenia świateł reflektorów na tych, którym się to należy.


* Wszystkie cytaty pochodzą z książki Magdaleny Kicińskiej „Pani Stefa".

wtorek, 23 czerwca 2015

Petr Šabach "Pijane banany"



 

Autor: Petr Šabach
Tytuł: Pijane banany
Przekład: Julia Różewicz
Wydawnictwo: Afera
Rok wydania: 2015




Petra Šabacha biorę bez obaw w ciemno, tak jak inne książki wydawnictwa Afera.  Najpierw było „Gówno się pali", później „Podróże morskiego konika" i „Masłem do dołu". Wszystkie trzy książki łączy tak bardzo lubiana przeze mnie w czeskiej literaturze ciepła ironia rodem z Hrabala. Spelunki, absurdalne sytuacje, które nadają codzienności barw, zwykli bohaterowie i zwykłe problemy. I czeska pohoda, czyli pogodna płynna egzystencja, bezstresowe czerpanie z życia pełnymi garściami.

Petr Šabach w swoich książkach umieszcza często zawoalowane wątki autobiograficzne. Pojawiają się w nich postaci, które są zlepkiem cech jego bliskich przyjaciół, zresztą sam się do tego przyznaje w posłowiu „Pijanych bananów": A na koniec pragnę obwieścić wszystkim obecnym i byłym kumplom z naszej mokrej dzielnicy, że - z ich łaskawym przyzwoleniem- bezczelnie ukradłem im historyjki i poprzekręcałem tak, by móc zamieścić w tej książce. Wiadomo przecież, że najciekawsze historie pisze życie, czemu więc ich nie wykorzystać?

„Pijane banany" to książka multimedialna i edukacyjna. W trakcie czytania powinna wam towarzyszyć odpowiednia oprawa muzyczna. O, na przykład ta piosenka, której jeden z bohaterów namiętnie słucha.
Czujecie ten klimacik? Jest ekstra. Praga, lata osiemdziesiąte, niby czasy ponure i nieciekawe, ale nie dla chłopaków z dzielni.

Poznajmy się. Oto Wiciu, głuchoniemy, ale za to wielki i silny, jego matka wprawiła się w przygotowywaniu przeprosinowych tortów, bo synek co rusz komuś fangę w nos sprzedawał, gdy jakiś nieświadomy nieborak się z niego nabijał. Wiciu miał w paczce ważną funkcję, wyglądał na starszego niż w rzeczywistości (chłopaki mają ok. 16 lat) i to właśnie jego wysyłano po piwo. Stawał wtedy przed ladą, za nim ukrywał się Honza. Witek poruszał ustami, a Honza podkładał pod niego głos i w ten oto sposób złocisty trunek był nieodłącznym kompanem całej bandy.

Honza w ogóle miał tysiąc pomysłów na minutę. To on wymyślił sobie, że chłopaki wezmą samochód jego ojca i pojadą nad morze (morze, czeski niespełniony sen, wieczna tęsknota). Boże kochanieńki, co oni nie wyprawiali z tym samochodem, ile ich przygód spotkało, nawet sobie nie wyobrażacie, jaką minę miał policjant, któremu chłopaki zafundowali darmową podwózkę na masce samochodu.

Ale to jeszcze nic. Chłopaków jest trzech, Šabach opisuje ich szalone pomysły i świetnie oddaje ówczesne realia szarości komunistycznej. Wszystko podszyte, tak jak w innych jego książkach, absurdem i ciepłą ironią. W opowieści siła tej niewielkich rozmiarów książeczki, ale również i w oryginalnych postaciach. No przypatrzmy się takiemu Jirce, który wymyśla niestworzone historie albo profesorowi Rozhoniowi inetlektualiście- debilowi, który w chwili upojenia alkoholowego szczerze wyraził swoją opinię na temat komunistycznej władzy i na dodatek spisał to i ukrył w ścianie. Co się później działo...

A duet: Bedzio i Rudolf? Chlejtusy, artyści, też mają w tej historii swój udział.
Bo tych historii w „Pijanych bananach" jest mnóstwo, można się ubawić po pachy, a i przyuczyć cosik. No bo na przykład kto z was wie co to jest?

A no właśnie, w latach osiemdziesiątych to był prawdziwy hit, plastik na wagę złota, marzenie każdego dzieciaka.

Czytając „Pijane banany" miałam wrażenie, że już gdzieś podobne historie obiły mi się o oczy. I rzeczywiście, przecież nie tylko ja zachwyciłam się poczuciem humoru Petra Šabacha, ale i czeski reżyser Jan Hřebejek  na podstawie „Pijanych bananów" nakręcił „Pupendo".

Cóż więcej mogę rzec? Jeżeli potrzebujecie rozrywki na wysokim poziomie, jeżeli lubicie czeski humor, jeżeli macie ochotę rozruszać policzki i mięśnie śmiechowe, to nie ma się nad czym zastanawiać, gwarantuję wam, że Petr Šabach zaspokoi wasze potrzeby.

Książka bierze udział w Wyzwaniu 2015 - Film oparty na książce

niedziela, 21 czerwca 2015

Ciastka bananowe

A do tego przepisu natchnęła mnie ta piosenka:)


Co potrzebujemy:

1 duży dojrzały banan (albo dwa małe dojrzałe banany)
·   1 jajko
·   ⅓ szkl. cukru brązowego
·   1 ⅓ szkl. mąki
·   12,5 dag miękkiego masła
·   2 łyżeczki proszku do pieczenia
·   1 opakowanie cukru waniliowego
·   szczypta soli
·   1 tabliczka czekolady deserowej albo gorzkiej
Sposób przygotowania:
1. Banana rozgniatamy widelcem. Dodajemy cukry, miękkie masło i jajko. Miksujemy na wolnych obrotach.
2. W trakcie miksowania dodajemy mąkę połączoną z proszkiem do pieczenia i solą.
3. Czekoladę kroimy na małe kosteczki i dodajemy do masy. Mieszamy.
4. Masę wykładamy na blachę łyżką w dużych odstępach.
5. Pieczemy ok. 15- 20 min w piekarniku rozgrzanym do 180°C.


Smacznego!

sobota, 20 czerwca 2015

Dorota Wodecka, Andrzej Stasiuk "Życie to jednak strata jest"





Autorzy: Dorota Wodecka, Andrzej Stasiuk
Tytuł: Życie to jednak strata jest
Zdjęcia: Adam Golec
Wydawnictwo: Agora S.A., Czarne
Rok wydania: 2015




W szałasie, w jego domu, w jej domu, ale najwięcej w samochodzie. I tak przez sześć lat Dorota Wodecka spotykała się z Andrzejem Stasiukiem i gadali. O wszystkim co ważne, o rzeczach pisanych wielkimi literami i zwyczajnie - o życiu. Sześć lat słuchania, sześć lat gadania i efekt - dziewięć rozmów, które nie są ze sobą połączone, ot, luźne rozważania, przeplatane świetnymi fotografiami Adama Golca.

Lubię prozę Stasiuka, lubię chodzić na spotkania z nim, bo facet gada do rzeczy, a jeszcze ma przy tym niesamowicie uwodzący, głęboki, męski głos. Istotnym jest, by prowadzący spotkanie był dobrze przygotowany.  No dobra, może w przypadku Stasiuka nie musi znać wszystkich książek pisarza, ale ważne jest, by umiał stworzyć luzacką atmosferę, by można sobie było wyciągnąć kielonka na stolik i porozmawiać o życiu. Stasiuk jest znany z tego, że zaszył się w swoim szałasie w Wołowcu i generalnie stroni od ludzi, a media ma w głębokim poważaniu. Nie lubi dziennikarzy. Wyjątkiem jest profesor Bereś, który przyjaźni się z pisarzem od kilkunastu lat i - tak, tak - Dorota Wodecka. Dziennikarka zdobyła zaufanie autora, więc rozmawiali sobie swobodnie.

Jednym może przeszkadzać dygresyjny charakter tych rozmów, bo Wodecka nie ma w sobie Cerbera, który warczy, gdy pogawędka zbacza z początkowo wybranego toru. Zaczyna się od miłości. I tu mnie Stasiuk ujął, gdy opowiadał o swojej żonie, ale zaraz zaczyna gadać o forsie, potem przechodzi płynnie do samochodów, a później opowiada o swoim zamiłowaniu do gratów i śmieci. Wodecka pozwala mu gadać, nie boi się zadawać trudnych pytań (Jest coś, o co chce pana od kilku lat zapytać (...) Czy w więzieniu pana przecwelili?)*, czasami się droczy ze swoim rozmówcą, prowokuje go i podpuszcza, krzyczy na niego, bo za szybko jedzie.
[źródło]
Rozmawiają o wolności, o religii, o polityce, o nagrodzie Nike, o owcach, o Rosji, o Żydach, o kobietach, o więzieniu, o PRL-u, o pieniądzach, zepsutych myszkach komputerowych, o pisaniu, o życiu na wsi, o męskości, o kobiecości, o książkach, o śmierci, o kulturze zdrowia i nieśmiertelności, o braku ideałów, o kondycji współczesnego społeczeństwa, o Polsce i o matce Boskiej, o biskupach, o mamie, o Smoleńsku, o Dylanie i Wojaczku, o grzechach młodości, o spokoju wieku dojrzałego. Tak, mnóstwo tego, a każda refleksja, każda myśl niesie ze sobą doświadczenie człowieka, dla którego życie jest wartością samą w sobie.

Życie to jednak strata jest" to książka fiszkowa. Czytając, co chwilę chwytałam za ołówek i zakreślałam całe akapity.

No cóż...przyszedł czas, by powiedzieć to słowo: mędrzec. Tak, bo Stasiuk w tych pogaduchach, niby to luźnych, niby przyjacielskich, jednak wypowiada się jak człowiek, który ma dobrze wszystko przemyślane, a jego światopogląd jest spójny. Nie stoi jednak na katedrze i nie wygłasza kazań, ot, prosty chłopak ze wsi, dzieli się swoją życiową filozofią.

Jaki jest więc macho polskiej literatury? Buntownik? Outsider? To na pewno, sam wiele razy to podkreśla. Dla mnie jednak to człowiek, który dobrze czuje się w „tu i teraz".

*Wszystkie cytaty pochodzą z książkiŻycie to jednak strata jest"