Teksty umieszczane na tym blogu, są mojego autorstwa. Kopiowanie i wykorzystywanie ich w innych miejscach, tylko za zgodą autorki

środa, 25 lutego 2015

Sałatka z tortellini

A coś mnie tak ostatnio wzięło na makarony i warzywa. Chodził za mną też szpinak, ale nie miałam ochoty na tradycyjną potrawkę ze śmietaną i czosnkiem, więc...jak zwykle pokombinowałam, pomieszałam zachcianki i wyszło taaakie pysznościowate coś. W sam raz na kolację.

Co potrzebujemy:

tortellini ze szpinakiem (w Biedronce jest)
sałata lodowa
kilka pomidorków koktajlowych
czerwona cebula albo pół czerwonej cebuli jeżeli ktoś nie lubi zbyt ostrych smaków
żółta papryka
ser camembert

oliwa do skropienia sałatki
ulubione zioła, u mnie: tymianek, bazylia
sól (odrobinka), pieprz

Sposób  przygotowania:

Tortellini przyrządzamy wg przepisu na opakowaniu (czyli na wrzątek, pogotować do miękkości i już).
Sałatę drzemy na strzępki.
Pomidorki kroimy w połówki.
Cebulę w piórka.
Paprykę- jak kto lubi, ja akurat miałam ochotę na większe kawałki.
Ser na sześcianiki.

Wszystko skraplamy oliwą, dodajemy przyprawy i mieszamy.

Smacznego!



poniedziałek, 23 lutego 2015

Angelika Kuźniak, Ewelina Karpacz-Oboładze "Czarny Anioł. Opowieść o Ewie Demarczyk"



 


Autorki: Angelika Kuźniak, Ewelina Karpacz-Oboładze
Tytuł: Czarny Anioł. Opowieść o Ewie Demarczyk
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2015





Edith Piaf miała trudny charakter, ale jej w życiu nie było łatwo. Ciężko pracowała na swój sukces i na stałe zapisała się w historii jako wybitna śpiewaczka. Ewa Demarczyk często jest porównywana do francuskiej artystki. Obie despotyczne, nieznoszące sprzeciwu, autorytarne i przede wszystkim dążące do perfekcji. Talent i ciężka praca utorowały im drogę do sławy, jednak obie zapłaciły za nią wysoką cenę.

Nie przepadam za piosenkami Ewy Demarczyk, doceniam jej talent, ale jej głos mnie drażni, podobnie mam z Edith Piaf. Jednak, to co mnie pociąga w obu artystkach, to ich osobowość - silna i twarda, a jednocześnie niezwykle wrażliwa.

Angelice Kuźniak i Ewelinie Karpacz-Oboładze nie udało się spotkać z Ewą Demarczyk. Artystka nie odpowiadała na telefony, a Paweł Rynkiewicz- jedyna osoba, przez którą Demarczyk kontaktuje się ze światem, nie odpisywał na maile. Cóż więc zrobić w takiej sytuacji, przecież reporterki nie będą koczować w namiocie pod domem artystki. Pozostały zatem rozmowy z osobami, które znają Czarnego Anioła, grzebanie w archiwach, przeglądanie wywiadów i filmów- z nich bowiem utkana jest opowieść o wybitnej damie polskiej piosenki.

Jeżeli ktoś miał już okazję czytać wcześniejsze książki Angeliki Kuźniak wie, że reporterka oddaje głos swoim bohaterom, a sama skrywa się za dyktafonem i nie komentuje. Do jej zadań należy jedynie odpowiednie zestawienie faktów, ułożenie z nich spójnej opowieści. Tak też jest w przypadku „Czarnego Anioła".
Z wypowiedzi m.in. Piotra Skrzyneckiego, Andrzeja Zaryckiego, Zygmunta Koniecznego, Zbigniewa Wodeckiego, Krystyny Zachwatowicz, fragmentów wywiadów z innymi artystami Kuźniak i Karpacz -Oboładze tkają opowieść o zdobywaniu sławy, kulisach występów estradowych, życiu i tworzeniu dla Piwnicy pod Baranami, losach Teatru Ewy Demarczyk.  Ale z tych wspomnień przede wszystkim poznajemy osobowość artystki - kobiety, która sztukę ceniła ponad wszystko.

Miała swoje humory, ale wybaczano jej, bo przecież jako wielka dama polskiej piosenki mogła kręcić na wszystko nosem. Potrzebowała adrenaliny i dochodziło nawet do tego, że jej współpracownicy specjalnie doprowadzali do awantur przed występami, bo to jej dodawało energii. Jeżeli na scenie nie było dwóch czarnych fortepianów, a podłoga nie miała czarnego koloru- odwoływała koncert.

Była despotyczna, cały spektakl musiał być zaplanowany i każdy szczegół dopracowany według jej koncepcji. Nikt nie miał prawa głosu.

Była przesądna- przydeptywała nuty, gdy te spadły na ziemię, a znaleziony na scenie gwoździk uznawała za szczęśliwy znak.

Była idealistką, sztukę traktowała jak dialog emocji, znała swoją wartość i wiedziała, że dostarcza ludziom wielu wzruszeń. Miała wybujałe ego.

Na czym polegała jej wielkość? Lucjan Kydryński twierdzi, że na każdorazowym zatracaniu się, samounicestwianiu w muzyce i tekście. I na niezwykłej umiejętności koncentracji na tym co robi- dodaje Marta Stebnicka. A to że była humorzasta, ordynarna? Cóż, wielkim osobowościom artystycznym wiele się wybacza.

Książki Angeliki Kuźniak i Eweliny Karpacz- Oboładze nie należy traktować jak typowej biografii. Wiele w niej przemilczeń i luk. Reporterki nie są wścibskie, delikatnie podchodzą do tematu, nie szukają kontrowersji i nie chcą wywoływać skandalu. Podpytują delikatnie o R. - drugiego męża Demarczyk, który wylądował w więzieniu za kradzieże, próbują również nakreślić historię Teatru Ewy Demarczyk.

„Czarny Anioł" to również świadectwo  czasów szarego PRL-u, rodzenia się legendy Piwnicy pod Baranami i piosenki autorskiej. Wspomnienia nasiadówek w kuchni Janiny Garyckiej, koncertów w ZSRR i francuskiej Olympii, prób i prac nad recitalami ukazują życie ówczesnej bohemy artystycznej.

Jest to opowieść nieskończona, prowadzi do Wieliczki, gdzie artystka obecnie mieszka, drzwi jednak pozostawia zamknięte, bo jak mówiła w rozmowie z Teresą Torańską: Ja się na ludziach zawiodłam. Lepiej pozostać w ukryciu i dać żyć legendzie.

 
Książka bierze udział w wyzwaniu 2015 - Ma co najmniej dwóch autorów.


niedziela, 22 lutego 2015

Dekalog recenzenta książkowego wg Tomasza Pindela- przykazanie nr 5



Jeśli masz skłonności poetyckie-nie żałuj sobie . Serwuj gęsto frazy wieloznaczne, z zakłóconą składnią, poprzestawianymi związkami frazeologicznymi i wydumanymi porównaniami, niech ci też ręka nie zadrży przed metaforą. Jeśli piszesz recenzję tomu wierszy-tym bardziej. Pokaż, że jesteś lepszym poetą niż właściwy poeta.
cdn.

sobota, 21 lutego 2015

Nowy lokator

I tak to się zazwyczaj kończy....
Poszłam na lumpy. Po spodnie. Bo mi się jedne przetarły, drugie są na wykończeniu, a w trzecie się nie mieszczę.
Po konkretną rzecz poszłam, po raz kolejny obiecując sobie, że nie będę nic innego przy okazji przeglądać.
Obiecanki-cacanki.
Gdy go zobaczyłam, już wiedziałam, że następną noc spędzi już u mnie.
Kosztował całe 2,04 zł (słownie: DWA ZŁOTE I CZTERY GROSZE). Wprawdzie nie ma jeszcze imienia (może mi coś podsuniecie?), ale przyjaciela od razu sobie znalazł.
Ale przyznajcie, no nie sposób było się oprzeć temu uśmiechowi, ale najlepsze są nogi - wyginają się we wszystkie strony. 



środa, 18 lutego 2015

Andrzej Sowa "Ocalony. Ćpunk w Kościele"



 


Autor: Andrzej Sowa
Tytuł: Ocalony. Ćpunk w Kościele
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2015








Andrzej Sowa był wokalistą punkowego zespołu Maria Nefeli. W 1990 roku jego kapela wygrała konkurs na festiwalu w Jarocinie, sam Lech Janerka ich promował. Mogłoby się to skończyć jakąś płytą albo nawet muzyczną karierą, jednak Sowa wybrał inną drogę.

Jedenaście lat przećpanych, początki to „marycha", potem były tzw. twarde narkotyki i heroina. Osiem lat dawania w żyłę, dziewięć zapaści. Spanie po piwnicach, kradzieże, dilowanie - tak wyglądała młodość Andrzeja Sowy. Typowy życiorys ćpuna. To były lata siedemdziesiąte, z jednej strony szara rzeczywistość, z drugiej błyskawicznie rozwijająca się filozofia punkowej anarchii. Sowa odnalazł się w tej subkulturze, nosił irokeza, skórę nabitą ćwiekami, a jego mottem stało się hasło no future.

Tak to po krótce wygląda.

Życie na haju skończyłoby się zapewne w grobie, gdyby nie Marzena, która zabrała „Koguta" z piwnicy, gdzie był niemal padliną i pożywką dla szczurów. Dziewczyna zaopiekowała się nim, dała mu dach nad głową, nakarmiła i ... okłamała.
Mieli jechać na imprezę, tak mu powiedziała, ale w pociągu przyznała się, że zabiera go na rekolekcje. Wpadł w szał, opanował się dopiero jak przygrzał.
Chciał rozwalić całe to nawiedzone towarzystwo, ale został i z każdym dniem doświadczał niewytłumaczalnych rzeczy. I tak to się zaczęło. Pierwsza spowiedź, gluty z nosa, poczucie, że komuś na nim zależy.

„Ocalony. Ćpunk w Kościele" to książka - świadectwo spisana w formie monologu. Zwykły człowiek opowiada o swoim życiu, o tym jak wpadł w narkomanię, jak sięgnął dna i w końcu jak doświadczył boskiej interwencji i został cudownie uzdrowiony z nałogu.

Zawsze podchodzę do takich świadectw z dystansem. Nie, żebym nie wierzyła w cuda, ale jakoś tak nie przemawiają do mnie ludzie, którzy z natchnieniem i charyzmą w oczach opowiadają o swoich nawróceniach i ozdrowieniach. Ale czytając wyznania Sowy, pomyślałam sobie: po co facet miałby kłamać? Z jego monologu bije ogromne zawierzenie boskiej opiece, ale nie jest to nachalne ewangelizowanie. Sowa opowiada swoją historię, by dać nadzieję, że można wyjść z głębokiego uzależnienia bez pomocy Monaru, terapii, bo każdy musi znaleźć swoją drogę, wystarczy tylko chcieć.

Jest wiele takich świadectw, a opowieść Sowy nie wyróżnia się spośród innych narkożyciorysów. Najpierw opisane są lata młodości, pierwsze fascynacje dragami, uprawa własnej konopii, oszukiwanie rodziców, rzucenie szkoły, odejście z domu, wałęsanie się po Polsce, ciągi narkotyczne, detoksy, dno i w końcu cudowne wyjście z nałogu i nowe życie, dla kogoś kto „siedzi" w temacie, książka może smakować jak odgrzewany kotlet. Dla tych jednak, którzy nie czytali wcześniej jakichkolwiek świadectw o wyjściu z uzależnienia, „Ocalony" będzie ciekawym doświadczeniem czytelniczym.





wtorek, 17 lutego 2015

Dziś swe święto ma me kocię

Tak, tak moi drodzy, każdy szanujący się kociarz wie, że dziś jest dzień szczególny. Choć dla tych, którzy mieszkają z kotami KAŻDY dzień jest szczególny. 

Światowy Dzień Kota jest w Polsce obchodzony od 2006 roku, a to za sprawą Wojciecha Alberta Kurkowskiego - felinologa i redaktora naczelnego miesięcznika "Kot". Obchody tego święta mają m. in. uwrażliwić społeczeństwo na problem bezdomności tych cudnych sierściuchów. W Polsce jest blisko osiemnaście tysięcy bezdomnych i wygłodzonych kotów, dla mnie to niewyobrażalne.

Oskar też jest adoptowany. Jego mama została podrzucona do stodoły, tam wydała na świat sześcioro kociaków. Właścicielka stodoły ma hodowlę rasowych psów i nie mogła zająć się kociakami, więc dała ogłoszenie, że chętnie odda w dobre ręce maluchy. Oskar i jego siostra mieli pecha, bo nikt ich nie chciał. Ale gdy zobaczyłam ten pyszczek...

...sami rozumiecie. 
Przez trzy dni był po prostu Kotem. Nie mogłam się zdecydować na imię. Pomagaliście mi wtedy, pozostawiając swoje sugestie w komentarzach na blogu albo na fb. Miał być Alfredem. Ale coś nie mogło się do niego to imię przykleić. W końcu został Oskarem, bo tak naprawdę to imię wpadło mi do głowy jako pierwsze, gdy zobaczyłam jego zdjęcie w ogłoszeniu.

Nie mogłam się na początku przyzwyczaić, bo mój poprzedni sierściuch był spokojny, a ten? Łazi, miauczy, gada coś do siebie i do mnie, aportuje, ma tysiąc swoich zabawek, w tym Tygryska, który jest większy od niego, ale uparcie chwyta go za ucho i paraduje z nim po całym mieszkaniu. Ostatnio upodobał sobie obgryzanie swojego wiklinowego koszyka, w którym ma legowisko.

Ale co tam legowisko, skoro Człowiek ma ekstra wielkie łóżko. Ale co tam ekstra wielkie łóżko, skoro można sobie pougniatać Człowieka i się na nim wygodnie ułożyć.
Robi tak ZAWSZE, jak tylko pozwolę mu ze sobą spać. I nie ważne, że ma mnóstwo miejsca, nie, on musi koniecznie położyć się na mnie. I weź się teraz rusz!

Oskar lubi czytać. Rano, gdy zalegam w łóżku z kawą i książką, ZAWSZE musi się wcisnąć między okładki
 albo zagląda spod łóżka, by się zaraz na nim znaleźć.

Czasami łasi się do okładki
albo pomaga mi w robieniu notatek
Ale jest też pomocny przy pakowaniu przed podróżą
Na spacery nie lubi chodzić
Mógłby za to cały dzień się wylegiwać



Czasami się umyje, choć muszę Wam wyznać, że nie znam innego kota, który byłby takim brudasem. 
Oprócz czytania lubi uprawiać jogę
Czasami się uśmiechnie i pomacha łapką
A czasami spojrzy tak, że nie podchodź!
I dostał już dziś swój prezent, chyba mu się podoba
A Wy co tam macie dla swoich sierściuchów?


piątek, 13 lutego 2015

Monika Rakusa "Cień"



 


Autorka: Monika Rakusa
Tytuł: Cień
Wydawnictwo: W.A.B.
Seria: Archipelagi
Rok wydania: 2014





Od wydania „Żony Adama" minęło sześć lat. Monika Rakusa dość długo kazała czekać czytelnikom na kolejną książkę, ale warto było, „Cień" bowiem jest wartym uwagi zbiorem opowiadań.

Tak jak w swej ostatniej powieści, tutaj Rakusa skupia się na portretach kobiet, a głównym wątkiem, który przewija się przez pięć umieszczonych w tomie opowiadań jest szeroko rozumiana niewidzialność.

Książka ma konstrukcję klamrową, inicjujące opowiadanie zaczyna się sceną śmierci, podobnie jak tekst zamykający tomik.

Nie spotkałam się jeszcze, by jakikolwiek zbiór tekstów, czy to poetyckich, czy też prozatorskich był idealny. Tak też jest w przypadku „Cienia", na pięć opowiadań jedno mnie nie przekonało.

Rakusa świetnie sobie radzi z portretami psychologicznymi postaci, powraca też do wcześniejszych tematów. W „Śladzie" analizuje relacje matki i córki. Marta, główna bohaterka, znajduje w łazience swoją matkę. Martwą. Śmierć, pogrzeb, stają się pretekstem do podróży w przeszłość. Dziewczyna, przeglądając rzeczy matki, zaczyna ją poznawać, a list znaleziony w torebce, ukazuje postać rodzicielki w zupełnie innym świetle.

Kolejne opowiadanie ujęło mnie z kolei swą formą. W „Nieśmiertelności" pisarka oddaje głos mężczyźnie, który w monologu wspomina swoją żonę Agnieszkę. Nie jest to jednak typowy monolog, bo w tle pytania zadaje niewidzialna kobieta, przeprowadzając wywiad z tym podstarzałym opozycjonistą. Mężczyzna zapamiętał swą wybrankę jako kobietę bezcielesną, nie mającą swojego zapachu, nie wydzielającą potu, nie przetłuszczały się jej włosy, była jak cień. I do złudzenia przypominała Agnieszkę Osiecką.

Autobiograficzna „Litość" to jest właśnie to słabsze ogniwo. Jakoś nie porwało mnie opowiadanie o litości i ogólnej nędzy. Zbyt dużo publicystyki i tego naszego polskiego narzekania, wydało mi się to jakieś sztampowe i no, cóż, tym razem nie zaiskrzyło. Rakusa przemawia do mnie wtedy, gdy zagłębia się w kobiece wnętrze, gdy natomiast zaczyna wychodzić poza relacje i emocje, nie potrafi mnie przekonać.

Na szczęście zaraz wraca do swojego poziomu, ostanie opowiadanie to typ prozy futurystycznej i choć nie przepadam za science-fiction, tutaj zupełnie dałam się ponieść narracji. W tytułowym, zamykającym książkę opowiadaniu, przenosimy się do roku 2092. Świat poznał receptę na wieczną młodość, ale lek trzeba przyjmować od momentu narodzin, by żyć wiecznie. A co się stanie, gdy magiczną miksturę poda się osobom starszym? Na tym polega eksperyment, którego stajemy się świadkami. Mężczyźni biorący udział w doświadczeniu, umierają, natomiast kobiety stają się niewidzialne. Rakusa wystawia tu świadectwo naszych czasów, oddając głos jednemu z uczestników eksperymentu, młodemu lekarzowi: - Pani czasy były, proszę się nie obrazić, tak ... chorobliwie tożsamościowe. Geneza wydaje się jasna. Reakcja na totalitaryzm. Przycinanie człowieka do jakiejś roli, wypłukiwanie z indywidualizmu. I mamy skutek! Eksplozję, że tak powiem, tożsamościowych pretensji. Każdy chciał być tak bardzo kimś. A w nowym świecie wszyscy są jednakowi. I czy przez to żyje się łatwiej?

W „Cieniu" dominują kobiety, ale są one niepełne, czegoś im brakuje, każda z nich coś utraciła- Marta matkę, Agnieszka cielesność, bohaterka tytułowego opowiadania - śmiertelność, ale z nią również swoją tożsamość. Rakusa po raz kolejny podejmuje tematy istotne, czyni to jednak bez zbędnego moralizowania, oszczędnym językiem opisuje to, co siedzi gdzieś na dnie. 

Książka bierze udział w Wyzwaniu 2015- Książka z jednym słowem w tytule.